poniedziałek, 6 sierpnia 2012

II


    Dzień ostatniego egzaminu nadszedł szybko.. za szybko. Maggie ledwie żywa wyłączyła budzik i przeciągnęła się. Spojrzała standardowo na mały stolik, który chwiał się leciutko pod ciężarem kilku grubych ksiąg. Dziewczyna nie raz zastanawiała się po co wybrała sobie taki kierunek, a nie inny, co ją podkusiło? „W końcu psycholog to zawód przyszłości” – śmiała się w myślach. W podłym humorze wstała i spojrzała jeszcze przelotnie na zrobione zaledwie kilka godzin wcześniej notatki.
- Najgorszy z możliwych egzaminów, a ja się czuję, jakbym miała pustkę w głowie – mruknęła niewyraźnie, po czym w ekspresowym tempie ubrała się, umalowała, zabrała notatki, kilka ściąg – w razie czego – i na palcach wyszła z mieszkania.
Londyńskie ulice stopniowo zaczynały zapełniać się spieszącymi do pracy mieszkańcami. Szatynka siedząc w jednym z miejskich autobusów przyglądała się wystawom sklepowym. Rozmyślała też o zbliżającym się wyjeździe, o wszystkich miejscach, które odwiedzi. Marzyła o tym, by móc w spokoju rozkoszować się pięknymi, zapierającymi dech w piersiach widokami. Z lekkim uśmiechem wysiadła na odpowiednim przystanku i wolnym krokiem zmierzała na Gover Street…
Dwie godziny później, już po egzaminie opadła na ławkę za głównym budynkiem University College London. Zamknęła oczy i odetchnęła. „No. To egzamin z psychologii klinicznej mogę już sobie skreślić. Po takich pytaniach nie złapie się na najniższą ocenę” – myślała gorzko. Na raz poczuła, jak ktoś zajął miejsce obok niej. Może by i zignorowała tą osobę, ale po kilku minutach nieznajomy odezwał się.
- Ciężki egzamin?
- Najcięższy i najgorszy – mruknęła. Nie miała w zwyczaju odpowiadać tak nieprzyjemnym tonem, jakiego właśnie użyła, ale w tej chwili to był jedyny sposób na pozbycie się nieproszonego „ławkowego” gościa. Zmęczona otworzyła oczy i uśmiechnęła szeroko – Mój Boże! Dymitrj Puszkin! – wykrzyknęła i przytuliła się do przystojnego bruneta. 
- A już mnie chciałas zbyć – zaśmiał się chłopak 
- Nie dziw się… Ale! Co Ty tu robisz? Znów wymiana szkolna, czy..? – czarnooka specjalnie nie dokończyła pytania, czekając na reakcje swojego kolegi, który momentalnie się zaczerwienił i próbował powiedzieć cokolwiek – Czyli jednak! – Maggie klasnęła w dłonie – Lisa zawróciła Ci w głowie do tego stopnia, ze przeniosłeś się z Litwy tu! Brawo! – pokiwała wesoło głową. Z młodym Litwinem, Maggie poznała się na jednym z wyjazdów, organizowanych przez uczelnię. Kraj chłopaka zaczarował Szatynkę do tego stopnia, że nie chciała ona go opuszczać. Wtedy, właśnie zdecydowali polecieć do Anglii razem, gdzie brunet znalazł tymczasową pracę, zamieszkał z Maggie i z Nickiem, a później poznał młodziutką studentkę, dla której jak się okazało, całkowicie zmienił swoje życie.
Para zamieniła ze sobą jeszcze kilka zdań, po czym, Brytyjka wróciła na uczelnie. Przy tablicy z wynikami zebrał się prawdziwy tłum. Ludzie, co chwila odchodzili a to z szerokimi uśmiechami, lub z kwaśnymi minami, przeklinając, na czym świat stoi. Czarnooka odczekała spokojnie kilka minut, po czym podeszła do wyników i… zamarła.
- Zdałam? – spytała samą siebie.
- Nasz grupowy kujon jest w szoku, ze dostał tylko cztery? – usłyszała za sobą nieprzyjemny głos, który na myśl przywodził jej jedynego płaza, którym się brzydziła – żabę. Dziewczyna odwróciła się z lekkim obrzydzeniem na twarzy, wpatrując się w źródło tej uszczypliwej uwagi – wysoka szatynka o pucołowatej twarzy i małych, zielonych oczach
- Cześć Miranda – przywitała się grzecznie – co.. znowu nie zaliczyłaś? Patrz.. a tak się poświęcałaś… W życiu nie widziałam, zeby ktoś nosił tak wielkie dekolty i tak krótkie spódniczki.. Musiało być Ci strasznie zimno, zwłaszcza jesienią – zakpiła, kręcąc głową. Na reakcję nie musiała długo czekać. Blondynka w jednej chwili zrobiła się wręcz purpurowa na twarzy i już podniosła dłoń, by najpewniej uderzyć szatynkę, jednak w tej samej chwili jakby spod ziemi wyrósł pewien wysoki rudzielec, który stanął przed swoją przyjaciółką i zaśmiał się wrednie. Na widok obcego chłopaka, Miranda opuściła dłoń, odwróciła się i odeszła. Maggie mogłaby dać głowę, ze usłyszała ciche zgrzytanie zębami.
- Mój bohaterze! – wykrzyknęła, tuląc się do Nicka – Co tu robisz? – uniosła brwi.
- Ciebie całe życie trzeba ratować… Doprawdy.. Zmień się – westchnął piegus, po czym pociągnął Czarnooką na zewnątrz. Prawie biegli przez zatłoczone ulice Londynu. Nick zwolnił dopiero przy Melton Street.
- Jeśli za pięć sekund nie powiesz mi, po jaką cholerę musze za tobą biegać w szpilkach, to jeden z tych obcasów zwiedzi dotychczas nie uczęszczane zakamarki Twojego ciała – warknęła Brytyjka z wściekłością.
- Pamiętasz, ze złość piękności szkodzi, chociaż w Twoim przypadku… - urwał, widząc minę przyjaciółki – no dobrze, spójrz na to! – zaprezentował dziewczynie dosyć spory budynek, a raczej bilboard przedstawiający.. No właśnie.
- Ale.. Co to?
- No jak to! Katuję Cię tą muzyką codziennie, a teraz pokazuje zapowiedź najnowszej płyty, a ty, ignorantko dalej nie wiesz? – spytał z wyraźnym niedowierzaniem w głosie
- Aa! To te wyjce, co mi spać nie daja po nocach, prawda.. Jak spotkam, to im podziękuję, za problemy ze snem – mruknęła czarnooka, próbując zamordować chudzielca wzrokiem – Stare chłopy, a nazywają siebie Muzą.. – dodała z ironią
- Nie wierze… 
- Nie płacz, nie płacz. Możemy wrócić do domu? – spytała z nadzieją w głosie – no dobrze. Słucham. Opowiedz mi ich fascynującą historię…
- Wiesz co.. A idź się utop. Nie gadam z Tobą – prawie krzyknął mężczyzna, po czym odwrócił się i zostawił zaszokowaną szatynkę na środku ulicy.
- Coś taki drażliwy? – szepnęła, wpatrując się w szybko oddalającą się postać przyjaciela. Spojrzała jeszcze raz na wielką reklamę. Co jej przypominała? Wielką kulę, zbudowaną z kolorowych płytek. Dopiero po chwili zauważyła, ze nie jest to zwyczajna kula. Dostrzegła drogę, zmierzajacą do centrum tej dziwnej figury.. A na samym środku… - ziemia? – uniosła brwi zdziwiona. „Doprawdy, muzycy kapel rockowych, maja nie po kolei w głowach” – zaśmiała się w duchu, po czym zdjęła buty i spokojnie spacerując dotarła na swój przystanek 

Do mieszkania dotarła późnym popołudniem. Odreagowanie egzaminowych stresów zakończyło się tym razem na lekkiej zmianie fryzury i zakupie kilku książek. Nie zdziwiło jej, ze w małym mieszkanku panowała cisza, jednak po zapaleniu światła w przedpokoju, Maggie głośno krzyknęła, bo zauważyła Nicka, czekającego na nią z kilkoma płytami w ręku. Ze strachem spojrzała na rudzielca i to, co trzymał w dłoniach. Odetchnęła głęboko i pomodliła się w duchu, by nie nastąpiło to, czego oczekiwała. Na darmo, bo Piegowaty chudzielec w mgnieniu oka załączył pierwszą z trzech, trzymanych przez siebie płyt. Chwilę później z głośników płynęły już spokojne dźwięki fortepianu i ten głos…  Brytyjka zamknęła oczy, wsłuchując się w każdy dźwięk pierwszego utworu. Nie znała jego tytułu, ale coś jej podpowiadało, ze z owym zespołem zapozna się lepiej.
Po kolejnej godzinie, czy dwóch, Maggie otworzyła oczy, oddychając głęboko. Spojrzała na uśmiechniętego Nicka.
- Zasłużyłam sobie, wiem. Przepraszam, ze ich obraziłam – szepnęła – Nie zrobie tego już nigdy więcej – dodała z uśmiechem.
- Ten zespół nazywa się MUSE, a tu masz trzy kolejne płyty – rzekł rudzielec, po czym udał się do swojego pokoju.
Szatynka siedziała ze słuchawkami w uszach do późnych godzin nocnych, a może raczej, do bardzo wczesnych godzin porannych. Musiała przyznać przyjacielowi rację. Ten zespół jest niesamowity.

- MAGIE! ZARAZ NAM UCIEKNIE AUTOBUS! WSTAWAJ! – krzyknął Nick prawie nad uchem przyjaciółki, na co ta… spadła z łóżka… Zaspana, mrużąc oczy podniosła się i spojrzała na zegarek.
- Mamy jeszcze dwie godziny, czemu zrywasz mnie skoro świt? – jęknęła, wchodząc powrotem na łóżko i zakrywając się kołdrą, którą Rudowłosy chłopak od razu zerwał.
- Bo mi smutno, jak jem sam śniadanie, chodź, zrobiłem Ci kawę! – zaśmiał się szczerze, wychodząc z pokoju – i radziłbym wstać, bo wiesz, co Cię czeka? – krzyknął już z kuchni. „Oczywiście, że wiem – pomyślała szatynka – przyjdziesz tu, weźmiesz mnie na ręce i wrzucisz pod zimny prysznic, jak ostatnio” Mimo groźby, dziewczyna zaśmiała się lekko i wciąż zaspana obrała kurs na kuchnię.
Czas do obiecanego wyjazdu przyjaciele spędzili w bardzo wesołej atmosferze. W końcu nadeszła odpowiednia godzina, na co obydwoje równocześnie udali się do swoich pokoi, by po kilkudziesięciu minutach wygodnie siedzieć w autobusie.
Mimo szczerych chęci, Maggie zasnęła, ledwie autobus minął granice Londynu. Obudziło ją dopiero mocne szarpnięcie. Jak się później okazało – Nicka.
- Wstawaj, królewno, jesteśmy! – uśmiechnął się szeroko, wziął plecak dziewczyny i wysiadł.
Czarnooka potrzebowała zaledwie kilkunastu sekund, żeby sens słów przyjaciela do niej dotarł. Prawie wybiegła i okręciła się wokół własnej osi z wielkim uśmiechem na ustach.
- Tak! Nareszcie! – krzyknęła uradowana – Teignmouth! 
- Obiecuję już nigdy nie wątpić w Twoje słowa, moja droga, bo jest tu tak fajnie jak mówiłaś, a teraz chodź zanieść torby i ruszamy podbijać miasto! – rzekł rudzielec i pociągnął przyjaciółkę w stronę najbliższych budynków. Wynajęli dwa osobne pokoje w Minadab Cottage. Mały hotelik, z ciekawym, przypominającym strzechę dachem, przytulnymi pokojami, kominkiem i pięknym widokiem urzekł przyjaciół do tego stopnia, ze po chwili odpoczynku po podróży, Czarnooka nie chciała wyjść.
- Obiecaaałaaaaś – jęczał pod jej drzwiami Nick – No choooodź, proooooooosze!
- Pod warunkiem, ze się przymkniesz – zaśmiała się dziewczyna, wychodząc odświeżona z pokoju. 
Godzina, dwie, trzy. Czas w tym magicznym mieście jakby stanął w miejscu. Było tyle rzeczy do zwiedzania, tyle miejsc, gdzie można by zrobić zdjęcia.. Po krótkim obiedzie, Brytyjczycy rozdzielili się. Dali sobie godzinę, podczas której Nick całkowicie oddał się poszukiwaniu unikatowych płyt winylowych, a Maggie z szerokim uśmiechem spacerowała po miasteczku. Na raz zauważyła coś.. dziwnego.. W jej kierunku zmierzało.. właśnie.. co to było? W pierwszym momencie wzięła postać za jakiegoś straszliwego potwora, jednak po chwili, dostrzegła, że to nie potwór, a wysoka osoba załadowana zakupami do tego stopnia, iż nie było widać twarzy. Z nieskrywaną ciekawością patrzyła na.. to.. coś. W jednej chwili postać zachwiała się, a piękna lampa, zapewne podróbka Tiffaniego wyślizgnęła się z dłoni tej osoby.
- No kurwa nie! Pomocy? – zawołał mężczyzna, próbując jednocześnie poprawić lampę i nie stracić równowagi. Czarnooka momentalnie znalazła się przy dłoni chłopaka i zabrała nieszczęsny obiekt kłopotów.
- Trzymam, jest ok. Nie przewróć się – zaśmiała się Brytyjka, ciągnąc za dłoń tajemniczego mężczyznę.
- Dzięki, dzięki – sapnął – aż boje się pomyśleć, co by było, gdyby lampa się rozbiła
- DOMINIC! TY MAŁY, WSTRĘTNY, NIEPORADNY GNOMIE! – usłyszeli za sobą wściekły, kobiecy głos. Owy Dominic w panice odwrócił się, rozrzucając wokół siebie wszystkie pudełka, torby i inne pakunki, efektem czego był dosyć głośny dźwięk rozbijanego wokół szkła. Jęknął tylko, patrząc na panujący wokół siebie chaos.
- Ona mnie przecież… - nie dokończył, bo obok niego stała starsza, elegancka kobieta z kolorową parasolką. Patrząc na twarz kobiety, Maggie sama odruchowo stanęła za mężczyzną, kuląc się lekko.
- Ty….. – warknęła kobieta, wskazując na mężczyznę parasolką, a później zobaczyła skrytą za jego plecami Szatynkę – O! a kim jest Twoja znajoma? – zmiana humoru kobiety tak bardzo zaskoczyła Brytyjkę, ze nie mogła się ruszyć.
- To ratowniczka Twojej lampy, mamo – zaśmiał się mężczyzna wpatrując się w drobną postać.
- Dziękuję Pani! – wykrzyknęła kobieta, całując Maggie w oba policzki, doprowadzając tym samym do jeszcze większego zakłopotania w oczach dwudziesto-trzy latki – Ta lampa jest w Naszej rodzinie od dawna..
- A ja myślałem, ze kupiłas ją jakieś 10 minut temu – wyszczerzył się blondyn, bezczelnie patrząc na wielkie, czerwone plamy na twarzy swojej matki. Jednak osiągnął efekt i atmosfera nieco się rozluźniła, a Szatynka zaczęła nieco spokojniej oddychać.
- Nie ma za co – odparła z uśmiechem, wpatrując się w kobietę – To piękna lampa, niech Pani o nią dba i na przyszłość… PO takich zakupach o wiele bardziej pewne są taksówki, niż męskie ramiona – zniżyła nieco swój głos, lecz do tego stopnia, iż mężczyzna doskonale ja słyszał. Zerknęła przelotnie na uśmiechniętego blondyna, który wręcz gapił się w jej twarz.
- Maggie! – usłyszała za sobą głos przyjaciela, cała trójka spojrzała na wyszczerzonego rudowłosego chudzielca, który wyjrzał z pobliskiego sklepu muzycznego – SĄ! CAŁA ŚCIANA Z WINYLAMI! JEST I COŚ DLA CIEBIE! – zaśmiał się i pomachał dziewczynie zapakowaną płytą AC/DC, po czym wrócił do sklepu.
- Oj.. na mnie czas – rzekła szybko szatynka, oddając lampę z powrotem w ręce Dominicka – Miło było spotkać – uśmiechnęła się do kobiety i dodała, odważnie patrząc w zielono-szare oczy – i uważaj, bo następnym razem Cię nie uratuję – roześmiana, wbiegła prawie do sklepu, gdzie bez reszty oddała się w poszukiwania, co ciekawszych płyt, zostawiając tym samym zaszokowanego mężczyznę, któremu jednak uśmiech nie schodził z twarzy.
- Pan Dominic Howard jest wzywany na ziemie! – usłyszał krzyk swojej matki – zbierz to i chodźmy już na postój taksówek.
Posłusznie pozbierał resztki zakupów i wciąż odwracając się w stronę sklepu, wypatrywał czarnych oczu i szczerego, szerokiego uśmiechu. Nie raz wydawało mu się, ze owy dostrzegł…

2 komentarze:

  1. O! Maggie zapoznaje się z Muse :D:D. No, no, coś chyba się rusza w tę stronę *___*. Can't wait! :D:D

    OdpowiedzUsuń
  2. No i znowu jestem. ;P Jeszcze trochę i sama będę panikować jak Maggie. Ugh... Egzaminy.

    OdpowiedzUsuń