środa, 28 listopada 2012

XVIII


Jeden sygnał, drugi, trzeci, piąty, dziesiaty… Czas, jaki Paul Hamilton spędził ze słuchawką przy uchu wydłużał się niemiłosiernie. Próbował od kilku godzin dodzwonić się do Maggie, miał przecież tak dobre wiadomości.. „musiało się coś stać..” – przeszło mu przez myśl, po raz kolejny naciskając czerwoną słuchawkę. Doszedł do pewnego porozumienia z prawowitym właścicielem budynku, w którym planowo swój gabinet miała otworzyć Maggie. Jednak by jej o tym powiedzieć, musiałby się najpierw dodzwonić do samej zainteresowanej. Czując, jak irytacja powolutku zaczyna wzbierać w jego wnętrzu, Paul wybrał numer do jedynej osoby, z otoczenia Brytyjki, która może wpłynąć na nią. Do Toma Golda.

W tym samym czasie w Teignmouth, a konkretniej w salonie, należącym do wokalisty pewnego dosyć sławnego zespołu, pewien blondyn rozłożył się na sporej, zielonej kanapie.
- I co, będziesz tak leżeć do czasu wyjścia krążka? Dom, ogarnij się chłopie! – Matt z typową dla siebie miną, rozsiadł się na puchatym, żółtym dywanie, obierając kolejnego w tym dniu banana – Spierdoliłes sprawe, no Twoja wina, jesteś palantem, to wiemy już. Ej! – krzyknął z pretensją, dostając w głowę poduszką – Powiedziałem to, co wszyscy myślimy. Co Ci odbiło, pytam po raz kolejny, żeby wypalić z najbardziej żałosnym i tępym tekstem świata? „Zostańmy przyjaciółmi” ? Dominic, serio? To już ja bym się do tego nie posunął!
- Skończ, do cholery! Nie cofne czasu. To raz. A dwa.. mamy teraz Odwyk Chrisa na głowie, przesunięcie premiery krążka i świecenie oczami, zeby cała prawda się nie wydała. Nie gadajmy już o niej, bo to nic nie da! Nie odbiera ode mnie telefonów, nie odpisuje na maile i sms-y. – skonczył już nieco ciszej blondyn, nie patrząc nawet w stronę przyjaciela.
- Aha. Czyli od dzisiaj Maggie stanie się jedną z tych „bezimiennych”? – zaśmiał się gorzko Szatyn – Ja tam jej się wcale nie dziwie, ze nie chce z Tobą gadać. Jak widziałem ją, kiedy wypadła z domu Chrisa, miałem ochote skopac Ci dupsko. Ok. – dodał, widząc mine perkusisty – niech będzie dla Ciebie jedną z bezimiennych, ale ja mam zamiar utrzymywać z nią kontakt – rzekł, kończąc rozmowę, i podchodząc do swojej wieży. Zatrzymał się na moment, rozmyślając jak jeszcze może dać do zrozumienia Howardowi, ze to co zrobił było jedną z najgorszych rzeczy jakie uczynił. Po chwili, Bellamy uśmiechnął się pod nosem złośliwie i włączył pierwszy krążek. Z głośników popłynęły pierwsze dźwięki. Matt z satysfakcją odwrócił się w stronę perkusisty, na którego twarzy malował się szok, wściekłość ale i odrobina skruchy.
- „Uno”? Naprawde?
- „This means nothing to me, because you are nothing to me, and it means nothing to me, that you blew his away…” – zaśpiewało dwóch Mattów: jednen z wrednym uśmiechem na ustach, mrożąc przyjaciela wzrokiem, drugi, z głośników.
- Nie wiem co za boginy Cie odmieniły, ale nie chce Cie dziś oglądać – warknął blondyn udając się do wyjścia. Nim zaczeła się druga zwrotka utworu dało się słyszeć mocne trzaśniecie drzwiami.
- Bellamy, jesteś geniusz – mruknął do siebie wokalista, a po chwili z szerokim uśmiechem położył się na kanapie i włączył telewizor.

Perkusista szedł przed siebie z zaciętą miną. Ignorował wszelkie zaczepki płynące ze strony swoich fanów (a raczej fanek), chciał się uspokoić, potrzebował tego. „Co się dzisiaj wszystkim stało, ze chcą mi dokopać” – myślał. Będąc dopiero na plaży, odetchnął nieco i zatrzymał się. Wpatrując się w spokojne fale, zaczął uświadamiać sobie co dokładnie się stało. Zacisnął mocniej wargi. Problemy Chrisa, zblizajaca się wielkimi krokami premiera „the resistance”, a na dodatek zerwanie miłej znajomości z Maggie, spowodowały u Howarda.. No własnie..
Przez kilka minut wpatrywał się w spokojne fale, a kilka minut później usiadł na zimnym i mokrym piasku i schował twarz w dłonie.
Tymczasem w Londynie, Maggie z Paulem robili co w ich mocy, by zakończyć sprawę z budynkiem w ugodowy sposób. Na całe szczęście Właściciel okazał się na tyle „miły” i rozsądny, ze kilka spotkań, telefonów i pism połowicznie rozwiązało sprawę.
- Nie rozumiem, dlaczego tak strasznie upiera się, przy takiej cenie! – jęknęła żałośnie Szatynka siadając naprzeciwko młodego prawnika.
- Mam nadzieje, że wiesz, czym jest zachłanność? – odparł wesoło Paul Hamilton, uśmiechając się do Brytyjki – Spokojnie. Damy sobie radę. Skoro facet spuścił z tonu po kilku rozmowach, to jeszcze troche, a odejdzie od pomysłu tej niebotycznej sumy. A póki co chodź – rzekł, podchodząc do Maggie i wyciągając rękę – zapraszam Cie na obiad. Należy się nam coś od życia.
- Pod warunkiem, ze wybierzemy coś najbardziej kalorycznego i niezdrowego.
- Proponuje pizze z dużą ilością szynki, tłustego sera i sosów, do tego cola, a na deser lody! Co Pani na to? – zaśmiał się, prawnik.
- Dla mnie bomba. Prowadź, wodzu!
Uśmiechnięci Brytyjczycy udali się do malutkiej restauracji. Kolorowy wystrój, pyszne, tłuste jedzenie i przede wszystkim wesołe towarzystwo bruneta, rozluźniły Maggie, pozwalając jej zapomnieć o wydarzeniach sprzed kilku dni. Co prawda przychodziły jeszcze momenty, w których niedawna rozmowa z Howardem uderzała w szatynkę, co zazwyczaj kończyło się płaczem, jednak z dnia na dzień i z godziny na godzinę, szczególnie przebywając z Hamiltonem, czarnooka czuła się lepiej. A rozdział z Muse coraz bardziej wydawał się jej zamknięty.
- Mogę Cię o coś spytać? – zagadnął mezczyzna uśmiechając się ciepło – Twoja mama mówiła mi conieco o Tobie, w sumie bardziej o Twoim przyjacielu, który jest muzykiem.
„No nie – jęknęła w duchu dziewczyna – Serio?”
- No i?
- Chciałem tylko wiedzieć, czy faktycznie… wyparował – skończył nieco koślawo, wykrzywiając zabawnie twarz
- Wychodzi na to, ze dobre wiadomości rozchodzą się w ekspresowym tempie – zasmiała się Brytyjka, zaczesując nerwowo swoje długie włosy. Przelotnie spojrzała na mężczyznę, który uśmiechnął się tylko i kiwnął porozumiewawczo głową.
Popołudnie w miłym towarzystwie Paula tak dobrze wpłynęły na dziewczynę, ze nucąc pod nosem tylko sobie znaną melodię wróciła do mieszkania, okręciła się wokół własnej osi, po czym stanęła oko w oko z wyszczerzonym Nickiem.
- Co Ci tak wesoło? – zagadnął
- A Ci?
- Ja mam powód. Mam dziewczynę!!! – uśmiechnął się jeszcze szerzej, co według Maggie było już niemożliwe. Brytyjka stała jeszcze kilka sekund w miejscu, po czym.. wybuchła głośnym śmiechem. Uspokoiła się dopiero po kilku minutach. Otarła załzawione przez smiech oczy i spojrzała na przyjaciela – Ale wytłumaczysz mi, z czego się tak śmiejesz? Bo wiesz… Mógłbym to źle zrozumieć i na przykład się na Ciebie obrazić – fuknął, zaplątując ręce i przybierając groźną (według siebie) minę.
- Nick. Jeśli to taka dziewczyna, jak ta ostatnia, to ja nie chce jej poznawać – zaśmiała się wesoło Czarnooka, ściągając buty i przechodząc do kuchni – Pamietasz tą.. Amande?
- Proszę Cie… Nic tylko zakupy, kosmetyki.. Ale całowała dobrze! – w odpowiedzi Maggie wzniosła tylko ręce ku górze i odbyła niemą rozmowę z samym „Szefem”. – No to faktycznie, masz powód, żeby się śmiać. Ale ta jest inna. Jest.. Normalna!
- A imie ma, ta Twoja cud-bogini?
- Natalie
- Jakże romantycznie!
- Nie kpij. Jest naprawde fajna. A! i jeszcze jedno. Matt do mnie dzwonił – spodziewał się jakiejś reakcji po przyjaciółce, jednak dziewczyna tylko spojrzała zaciekawiona na piegowatą twarz Brytyjkczyka – Chciał z Tobą gadać, ale miałaś wyłączony telefon.
- A prawda… Byłam na spotkaniu u Paula. A potem na obiedzie… i jakoś samo wyszło ze zapomniałam.
- Coś za często się z nim widujesz – szepnął tuż przy uchu przyjaciółki rudzielec – Czyżby coś było na rzeczy? Już mam go traktować jak członka rodziny?
- Przecież jestem jedynaczką!
- Zależy kiedy. Bo jak coś trzeba, to nagle  jestem Twym zagubionym przed laty bratem – roześmiał się chłopak, porywając kilka paluszków i człapiąc w stronę swojego pokoju. Maggie uśmiechnęla się tylko do siebie, wyciągnęła telefon i właczyła go. Po chwili zobaczyła kilkanaście powiadomień od Bellamy’ego. Bez wahania wybrała numer.
- Czyżby mój ulubiony gitarzysta chciał się umówić na kolejną lekcje gry? – zapytała na wstępie
- Coś… tak prawie, że! Ile można mieć wyłączony telefon? Ja wiem, ze do kobiety dzwoni się dwa razy, raz żeby usłyszała i potem, by znalazła telefon w torebce, ale dwanaście? Jak wielki masz tam bajzel?
- Ale Ci się wyostrzył język! Czyja to zasługa?
- Humorów naszego przyjaciela Dominica. Wnerwia mnie to, że chodzi jak cień, że nie można mu nic powiedzieć, bo zaraz się kłóci.. Tragedia! – jęknął. Szatynka na wieść o Howardzie wyprostowała się, czując jednocześnie, ze fala dobrego humoru jak nagle się zjawiła, tak nagle odeszła. Usiadła na krześle w kuchni, wpatrując się jednocześnie w parujący kubek kawy.
- Co u niego? – spytała cicho.
- Nie pytaj mnie o tego człowieka bo zaraz coś rozwale, a właśnie stoje przy moich płytach, szkoda będzie.. – warknął Matt, jednak po chwili się roześmiał – Nic się nie martw, odpowiednio nad nim popracuje i go naprawie, zobaczysz. A potem zapakuje w wielki karton, obwiąże w panterkową taśme i wyśle pod Twe drzwi.
- Lepiej nie, bo jak go faktycznie przyślesz, to jedyne co będę słyszeć, to jakie masz mroczne wizje przyszłości ludzkości. Nie. Zdecydowanie wole być tu gdzie jestem – roześmiała się Brytyjka
- A znajdziesz chwile, żeby wyskoczyć ze mną gdzieś na miasto?
- Z Tobą? – Szatynka uniosła wysoko brwi, jednocześnie rozglądając się po kuchni i szukając potwierdzenia, zę to co przed momentem usłyszała było prawdziwe – Ale jak z Tobą? Tak… we dwójke?
- Przecież Cie na randke nie wezme. Dommi by się wściekł do reszty.
- Odezwe się na początku przyszłego tygodnia, zgoda? Póki co pracujemy nad zakończeniem sprawy z budynkiem, już prawie moim, no i jestem w stałym kontakcie z Kelly. Więc jak już, to najpierw wybiore się w odwiedziny do Chrisa, a potem ewentualnie do Ciebie. Pasuje? – spytała, uśmiechając się na widok niezapowiedzianego gościa – matt, musze kończyć, trzymaj się! – lecz zanim zdążyła się rozłączyć, Bellamy zdążył usłyszeć tylko „te  róże są dla mnie?”

Wokalista jeszcze przez chwile siedział, wpatrując się tępym wzrokiem w gasnący wyświetlacz swojego telefonu.
- Ale jakie róże? – spytał na głos swój telefon. Kiedy jednak nie uzyskał zadnej odpowiedzi, ze zmarszczonymi brwiami wyszedł z domu, w poszukiwaniu przyjaciela.
__
kogo jeszcze informować o notkach?

sobota, 3 listopada 2012

XVII


- Od kilku dni chodzisz, jakbyś za chwile miała eksplodować. Powiesz mi w końcu co się dzieje? – Spytała niska, złotowłosa kobieta, siadając w salonie przy swojej córce – Maggie!
- Mówiłam Ci mamo… - jęknęła czarnooka – Wciąż chodzi o to samo.. Nie mam pojęcia co mam robić.. Facet zaśpiewał sobie tyle, ze mnie się słabo robi na samą myśl, a w dodatku nie mam za co wynająć jakiegoś dobrego prawnika..
- A mówiłaś, ze Dominic mógłby Ci pomóc, że już się zaoferował – objęła córkę Liz Gold – może w końcu schowasz swoją dumę w kapcie i pomyślisz o tym?
- Nie chce… Znaczy – dodała, widząc zaskoczoną minę swojej rodzicielki – To bardzo miło z jego strony.. ale mnie nie wypada. No bo sama zobacz: jesteśmy ze sobą nieoficjalnie, a nagle mam od niego wyciągać pieniadze? Doskonale wiesz, ze nie zrobie tego.. Wole już zrezygnować z tego budynku – jęknęła zrezygnowana.
- Córciu.. Ja Cie za dobrze znam i wiem, ze nie zrezygnujesz ze swojego marzenia – uśmiechnęła się lekko blondynka – a jeśli nie chcesz przyjąć pomocy od Dominica, przyjmij ją od nas
- Jak to?
- Pamiętasz dawnego znajomego taty? Jaffa? Jego syn jest prawnikiem. Nie żebym Ci coś zaraz podpowiadała – mama Liz nie zdążyła dokończyć, bo Maggi na przemian zaczela jej dziekować i przytulać.
- Kiedy będę mogła się zobaczyć z tym chłopakiem? Dziś?
- Tata pojechał po zakupy, ale jak wróci, zadzwoni do niego… Bodajże ma on na imie.. Paul?
            Godzinę później, Szatynka, nie mogąc doczekać się na ojca, wybrała się na popołudniowy spacer po Oxfordzie. Chciała przemyśleć ostatnie wydarzenia, stworzyć, jakikolwiek, choćby prowizoryczny plan działania. Nie zauważyła nawet, kiedy znalazła się poza granicami miasta. „Niedobrze” – pomyślała, rozglądając się po otaczających ją polach – „I gdzie teraz jestem?”
- Zgubiła się Pani? – Brytyjka podskoczyła, słysząc tuż obok męski głos
- Nie.. Skąd ten pomysł? – spojrzała zdziwiona na bardzo wysokiego blondyna o ciemnych oczach i ciepłym uśmiechu, który z wyraźnym zainteresowaniem przekrzywił głowę.
- Nie co dzień można zobaczyć piękną kobiete, która z wyraźnym zakłopotaniem rozgląda się  wokoło. No chyba, ze od dziś będzie to znaczyć coś innego, niż zwyczajne zabłądzenie – dodał z leciutkim uśmiechem. Dziewczyna zmarszczyła brwi.  Obecność nieznajomego mężczyzny wyraźnie ją irytowała, bez konkretnego powodu. Obróciła się na pięcie i szybkim krokiem zaczęła iść w przeciwnym kierunku. Byle tylko znaleźć się jak najszybciej z dala od złośliwego jegomościa.
            Kiedy dotarła do domu, na dworze było już ciemno. Zmarznięta i zła nie odezwała się słowem do rodziców. Próbowała przejść przez salon, kiedy znów na swojej drodze spotkała wysokiego blondyna.
- Ty? – syknęła przez zaciśnięte zęby – Tu też będziesz mi dogryzać?
- O! Znacie się! Pięknie! – klasnął w dłonie Tom Gold – W takim razie wiesz, Skarbie, ze Paul pomoże Ci w sprawie Twojego budynku? – spytał, a Szatynce momentalnie zmiękły kolana. Patrzyła zaskoczona w ciemne oczy przybysza, które figlarnie błyszczały.
- To może zaczniemy od nowa? Tak jak należy? – wyciągnął dłoń w stronę Brytyjki – Paul Hamilton.
- Madeleine Gold. A teraz jeśli pozwolisz, wprowadze Cię w cała sprawę – nieufnie, lecz już z mniejszym dystansem Anglicy usiedli w salonie państwa Gold. Rozmowy, porady oraz plany trwały do późnych godzin nocnych. Paul okazał się nie dość, ze świetnym prawnikiem, to jeszcze przemiłym człowiekiem. Oboje doszli do porozumienia w sprawie kolejności zadań: Maggie w spokoju wraca do Londynu, zajmuje się własnymi sprawami, a Paul działa.
            Szatynka będąc już w Londynie, nie bardzo mogła się skupić na nauce, pracy z dziećmi, czy czymkolwiek innym. Sytuacja w jakiej się znalazła niepokoiła ją. Z pomocą przychodził w głównej mierze Nick, który z uporem maniaka czuwał nad przyjaciółką dniami i nocami.
- Mógłbyś dac mi już spokój – jęknęła pewnego dnia czarnooka widząc, jak Rudowłosy czeka na nią ze śniadaniem i kawą – Idź sobie gdzieś, nie wiem.. Dziewczynę sobie znajdź?
- Ty się odczep ode mnie, dobra? Widze, ze się martwisz, i widze też że martwisz się nie tylko sprawa z budynkiem. Powiesz mi wreszcie co się tak naprawde dzieje, czy wracamy do tego dziwnego „Matrixa” i użalamy się nad sobą, klnąc na czym świat stoi na tego pajaca, który chce Ci odebrać Twojego, zaraz, jak Ty go nazywasz – Chudzielec podrapał się w głowę – „kanarka”?
- Mnie się wydaje, ze to, ze znasz mnie tak dobrze, czasem działa na moją niekorzyść, wiesz? – fuknęła Szatynka siadając, jednak przy przyjacielu.
- No! To opowiadaj. Co Cie żre – zaśmiał się chłopak
- Poza tym, ze nie dostałam pracy tam gdzie chciałam, chcą mi zabrać marzenie życia i tego, ze mój facet zachowuje się, jakby miał 16 lat?
- To on ma więcej ?!
- Nick!
- Wiedziałem, ze to chodzi o tego blondasa. No to teraz konkretnie, co zrobił?
- Po I: Jakos nie spieszno mu, żeby powiedzieć wszystkim, ze jesteśmy razem, po II: Za często ostatnio milczy – nie daje znaku życia. Czuje się czasem, jakbym była dla niego zabawką. Przyjdzie, pobawi się i zostawia… - zakończyła nieco ciszej Czarnooka. W istocie, zachowanie Howarda ostatnimi czasy nie napawały Brytyjki nadzieją. Coraz częściej widywała blondyna tylko wieczorami, kiedy to ich spotkania bez zbędnych rozmów przeradzały się w spólne noce, a rano… Perkusista odchodził bez słowa. Na samo wspomnienie o ostatnim takim poranku, smutnym, szarym, bez niego, Maggie podkurczyła nogi pod brode i oplotła je rękoma. Wpatrując się bezmyślnie w mały telewizor, próbowała odgonić ciemne chmury, które właśnie zawisły nad jej głową.
- Czemu mu tego nie powiesz? – spytał Rudowłosy, przytulając jednocześnie dziewczynę
- Ze co, że czuje się jak jakaś prostytutka? Bo brakuje tylko pieniędzy na szafce nocnej.. – warknęła czarnooka – Nick, to się chyba nie uda…
- Uda to Ty masz ładne – wyszczerzył się piegus, po czym dostał z łokcia w żebra – Odpuść nieco. Zacznij umawiać się z innymi. Ten Paul na przykład…
- Oj proszę Cie… Facet to klasa sama w sobie. I kobiety z klasą potrzebuje, a nie takiego roztrzepanego.. czegoś jak ja.
- Ale to Twoje roztrzepanie jest w Tobie najbardziej urokliwe, wiesz? – szepnął jej do ucha
- Uważaj, bo zaraz mi miłosć wyznasz!
- Tobie? To ja już prędzej zostanę przyjęty do niemieckiego filmu dla dorosłych
- Dlaczego akurat do niemieckiego?
- Dziecko.. Jak ty mało o życiu wiesz.. – pokręcił z zażenowaniem głową chudzielec, po czym wyszedł z salonu.
- Powiedział młodszy ode mnie chłopczyk – mruknęła pod nosem Maggie, włączając telewizor.

- Dobra – sapnął Matt, rozwalając się na podłodze, tuż obok Howarda – Gadaj co Ci jest, bo chodzisz taki.. Sam nie wiem… - zamyślił się, przerywając jednocześnie obieranie banana.
- Jakbyś codziennie był świadkiem brutalnego pobicia najsłodszej na świecie pandy – podpowiedział Tom, rozsiadając się na wielkim, skórzanym fotelu, nieopodal przyjaciół.
- Bingo! Lepiej bym tego nie ujął! – zaśmiał się Ballamy – No. To jeszcze raz. Czemu masz coraz częściej mine, jakbyś widział na własne oczy nękanie słodkich zwierzątek?
- A odwalcie się wszyscy – warknął jedynie perkusista i z prędkością światła opuścił pomieszczenie. Frontman i menager spojrzeli na siebie z wymalowanym zdziwieniem na twarzach.
- Kiedy ostatnio Dom był taki drażliwy? – spytał brunet, wpatrując się z uwielbieniem w swoją nową kamerę, z którą się nie rozstawał.
- Kiedy … - urwał Matt, po czym zerwał się na równe nogi – musze coś załatwić – krzyknął, porywając swoją kurtkę i wybiegając na wieczorne, chłodne powietrze. Przemierzając kolejne przecznice Londynu w głowie miał tylko jedną myśl. Chciał za wszelką cenę odwieśc przyjaciela od tego, do czego własnie mentalnie się przygotowywał, będąc przy tym dla wszystkich opryskliwy, niemiły, a czasem chamski. Zatrzymując się z piskiem opon przed jednym z wielu mieszkań rodziny basisty, wyskoczył z auta i zasapany dotarł pod drzwi piętrowego, jasnego budynku, umieszczonego na obrzeżach mista. Dopiero po trzecim dzwonku otworzyła mu niska, śliczna kobieta z niezadowoloną miną.
- Pogratuluj sobie, dzieci mi pobudziłeś – warknęła tylko, odchodząc od spoconego muzyka. Po kilku minutach wróciła do holu, gdzie niezmiennie stał nieco blady Matt – No i co tak stoisz, wchodzisz, czy nie? – spytała już weselej – Co Ci jest?
- Gdzie jest Chris? – spytał tylko szatyn z szeroko otwartymi oczyma – muszę z nim natychmiast porozmawiać. Sprawa jest wagi państwowej!
- Co znowu Ci ukradł kostki, czy urwał strunę w gitarze? – zasmiała się Kelly Wolstenholme, kręcąc z rozbawieniem głową. Uspokoiła się, nie słysząc żadnej śmiesznej odpowiedzi od gitarzysty – Co jest, Matt?
- Dominic chce zrobić coś, czego będzie żałować, a skoro on będzie żałować, my będziemy żałować razem z nim. A będziemy na pewno… To gdzie..
- Cześć wujek! – usłyszał wesołego Alfiego, najstarszego syna basisty, który właśnie biegł, by starym zwyczajem przybić mu piątkę – Ograłem tate w Fife! – wypiął się dumnie, rozśmieszając jednocześnie brunetke.
- Niespotykana rzecz – rzekł z powagą Bellamy, któremu w tym momencie nie było do śmiechu. Znał Chrisa na tyle, by wiedzieć, ze skoro on, najlepszy z najlepszych, przegrywa  (w najgłupszą, zdaniem szatyna grę), coś poważniejszego musi się dziać.
- Czyżby wujek Matt znów wymyślił jakąś teorię spiskową? – zagadnęła wesoło kobieta, przywołując gitarzystę powrotem na ziemie
- Alfie, gdzie tata? – spytał spokojnie frontman, szczerząc się głupkowato, jak to miał w zwyczaju.
- Tata powiedział, ze musi nastroić gitary. Jest w piwnicy.
- Kelly, odpowiadając na Twoje przyszłe pytania: Nie dziękuję, nie chcę nic do jedzenia ani do picia. A teraz ide obgadać sprawe doła Doma, który będzie, po tym co zrobi, większy niż cały stadion na Wembley – rzekł z pozoru wesoło, oddalając się od roześmianych Wolstenholm’ów. Tak naprawdę ucisk niepokoju gdzieś w środku przybierał z każdym jego krokiem na sile. Pchnął drzwi piwnicy i rozejrzał się po dużym pomieszczeniu, które robiło za studio nagraniowe. Drewniana boazeria na ścianach i podłodze leciutko lsniła skąpana w słabym świetle kilku lamp. Wciągnął nosem powietrze mocno do płuc i jęknął. Wyczuł wyraźną woń alkoholu. Skierował się w jedyne miejsce, gdzie spodziewał się zastać przyjaciela. Nie pomylił się. W malutkiej łazience, zastał basistę, który klęczał przed sedesem. Bez słowa, ale też nie okazując przyjacielowi jakiejkolwiek pomocy, gitarzysta stał, wpatrując się smutno w przyjaciela. Po kilku minutach brunet podniósł się nieco znad toalety i wtedy dostrzegł zmartwionego Bellamy’ego. Próbował wstać, jednak nogi, jakby z żelaza, odmówiły mu posłuszeństwa. Upadł na zimną posadzkę, bełkocząc coś pod nosem, po czym… rozpłakał się. Matt, wciąż nie mówiąc nic, podniósł o wiele większego od siebie mężczyznę, sadzając go na małym fotelu. Basista długo jeszcze nie mógł uspokoić się z nagłej histerii. Bellamy wykorzystał wiec ten czas na wykonanie jednego, jedynego telefonu.
- Mała.. potrzebujemy Cie.. Jestem u Chrisa. Błagam Cie przyjedź i wejdź tylnym wejściem, tak, zeby Kelly Cie nie widziała, klucz jest pod żółtą donicą, przyjdź od razu na dół, do piwnicy. Chyba dzieje sie coś złego  – rzekł zdławionym głosem i rozłączył się. W tym samym czasie, kilkanaście kilometrów dalej, Szatynka w pośpiechu zbierała najpotrzebniejsze części garderoby, wołając jednocześnie do swojego rudowłosego przyjaciela, by ten dzwonił po taksówkę, a kilka minut później, pospieszała kierowcę, chcąc jak najszybciej znaleźć się w miejscu, gdzie jej tak bardzo potrzebują.
Okrążyła dom basisty, starając się nie zbliżać zbytnio do okien, by czasem światło sączące się z pomieszczeń nie oświetliło drobnej sylwetki, ubranej na czarno. Klucz do tylnych drzwi, znalazła pod ogromną, plastikową, żółtą doniczką. Przekręciła go pomalutku w drzwiach, czując, ze serce za moment wystrzeli z jej piersi. Zamknęła oczy na ułamek sekundy, modląc się by drzwi nie skrzypiały i pchnęła je lekko. W pomieszczeniu, do którego weszła panowała cisza i ciemność. Podskoczyła, słysząc dzwonek do drzwi, a chwilę później znajomy głos Toma, rozmawiającego z Kelly. Na paluszkach zeszła do piwnicy, gdzie natknęła się najpierw na Howarda, a następnie na Matta. Widok blondyna nieco wytrącił ją z równowagi, jednak z kamiennym wyrazem twarzy mineła perkusistę podchodząc do Bellamy’ego, który siedział naprzeciwko skulonego Wolstenholm’a. Basista wyglądał okropnie: blada, spocona cera straszliwie kontrastowała z czarnymi włosami i koszulką muzyka. Kiwnęła tylko w stronę Szatyna, który ustąpił Brytyjce miejsca.
- Kelly wie? – spytała spokojnie basiste, którypokręcił tylko głową – Wróćcie na górę, powiedzcie jej, że jestem i że będę musiała z nia porozmawiać. – nakazała poważnie, odgarniając włosy z czoła. Spojrzała znów na bruneta, który odetchnął głęboko. Na raz poczuła na ramieniu znajomą, ciepłą dłoń, która ścisnęła lekko dziewczynę – Obydwaj – dodała bez emocji – Chce zostać sama z Chrisem. Nie popatrzyła w stronę perkusisty, który opuścił wzrok na swoją dłoń i cofnął ja. Wraz z Mattem opuścili piwnicę, by na szczycie schodów stanąć twarzą w twarz ze zmartwioną Kelly.
           
- Co się dzieje? – spytała Brytyjka, wpatrując się uważnie w smutne oczy basisty.
- Ja.. ja nie wiem.. – jęknął załośnie brunet, chcąc na powrót zakryć dłońmi twarz, jednak Szatynka mu na to nie pozwoliła.
- Rozmawiam z Tobą jako Twoja znajoma, przyjaciółka. Spokojnie, Chris.
- Co ja robie najlepszego.. Rozwalam swoją rodzinę… Tylko przez to, ze nie potrafie przestać.. Maggie, ja… - spojrzał w czarne, niczym smoła oczy dziewczyny – potrzebuje pomocy.. Pomóż mi – szepnał…

Kilkanaście minut później Szatynka stanęła w drzwiach wielkiego, przyjemnie urządzonego salonu, opierając się o framuję. Czuła w sobie dumę tak wielką, że nie mogła się powstrzymać i uśmiechnęła się pod nosem.
- I co? – usłyszała zmartwiony damski głos, a dosłownie sekundę później stała oko w oko z wyższą brunetką.
- Dzwoniłam do mojego profesora, który zajmuje się terapiami. Chris jest umówiony jutro o 9. Zaraz zapiszę Ci adres. Zaczynamy leczenie, moja droga – uśmiechnęła się pokrzepiająco do zony basisty, która rozpłakała się, wtulając jednocześnie w drobne ciało Maggie. Po chwili, jednak się uspokoiła i wyszła. Znikł również Tom i Matt. A szaro-zielone oczy wpatrywały się uparcie w czarne tęczówki.
- Chyba musimy… - zaczał Dom, podchodząc do dziewczyny z wyciągniętymi rękoma, jednak Maggie cofnęła się. Muzyk zatrzymał się. – Co…?
- Wiesz CO, Dominic. Zbyt długo pozwalałam traktować siebie jako laleczkę, do której można przyjść, dać upust swoim wewnętrznym frustracjom i wyjść, nawet nie żegnając się. Wystarczy. – rzekła z cała mocą wpatrując się w zaskoczonego Doma, który na zmianę otwierał i zamykał usta. Po minucie uspokoił się.
- Ale Maggie, to nie tak..
- Błagam Cie, nie karm mnie takim tanim tekstem. Wiem do czego byłam Ci potrzebna przez ten cały czas i zaręczam Ci, ze żadnej kobiecie, z która będziesz w przyszłości nie spodoba się rola osobistej prostytutki.
- Maggie, ale ja… Mnie na Tobie zależy! – krzyknął z wyraźną paniką w oczach.
- Piękne masz w takim razie metody na okazywanie tego. Bycie zimnym i nieczułym. Nawet w łóżku. Ty chyba nie rozumiesz do końca co znaczy, jak zalezy Ci na kimś.
- Proszę Cie…  - zaczął nieśmiało – Daj mi chwile… - Szatynka otworzyła szerzej oczy. Uważnie przypatrzyła się perkusiście, który, jako pierwszy mężczyzna, którego znała, prosił ją o czas.
- Dobrze. Skoro prosisz. Wporządku. Ale nie przychodź więcej na noc do mnie, jeśli każda kolejna będzie wyglądać jak te, do tej pory.
- Wiem, ze zabrzmi to śmiesznie, płytko, tanio i bardzo, bardzo źle.. ale… póki co bądźmy przyjaciółmi, dobrze?
- Przyjaciółmi. Jasne – fuknęła Szatynka, po czym odwróciła się i opuściła dom Kelly ze łzami w oczach. Jeszcze długo w nocy nie mogła się uspokoić, łzy nie chciały płynąć z wielkich, czarnych oczu a ucisk bólu w klatce piersiowej z każdą minutą był coraz większy, utrudniając jednocześnie oddychanie….