środa, 26 września 2012

XIII


Dominic pędził przez całe, zakorkowane, stare miasto tak, jakby od tego zalezało jego własne życie. A przecież było zupełnie inaczej. Chciał mieć pewność, ze wszystko ok. z pewną uroczą, przesympatyczną dziewczyną. „W zasadzie co ona mnie obchodzi? „– pytał sam siebie, w skupieniu wyprzedzając kolejne auta. „ot, zwykła dziewczyna, z która spędziłem troche czasu.. Ale.. ten czas razem z nią.. był..” – nie dokończył w myślach, bo nagle zaczął kląć na czym świat stoi. Zdał sobie sprawę, jak bardzo swoim zachowaniem mógł skrzywdzić tą dziewczynę, której oczy tak głęboko zapadły mu w pamięć. Pod szpital zajechał niecałą godzinę później. Z sercem na ramieniu przemierzał kolejne hole i korytarze, kierując się na oddział, gdzie – według telefonicznej opowieści Chrisa – leżała Maggie. Kiedy do reszty stracił nadzieję na ponowne spotkanie z Brytyjką, zobaczył w oddali Nicka. Kierując się wymyśloną wcześniej zasadą: „Znajdź Nicka - Znajdziesz Maggie”, blondyn odetchnął z ulgą.
- Czołem! – przywitał się wesoło z rudowłosym, który nagle zrobił się spięty i podenerwowany.
- Co tu robisz? – spytał wściekły, pamiętając wciąż płacz swojej przyjaciółki, właśnie przez muzyka, który tak o, przychodzi i znów będzie mieszać w jej życiu – mało Ci? – dodał szeptem – najpierw robisz nadzieje, a potem zlewasz..
- Spokojnie, to po raz. A dwa.. Zdajesz sobie sprawę, ze to nie jest Twoja sprawa?
- Póki Mała wypłakuje mi się w mankiet, to owszem, to JEST moja sprawa. Więc idź sobie – warknął. W tym momencie drzwi pokoju otworzyły się, skąd wyszli roześmiani Maggie i Charlie. Na widok perkusisty, Brytyjka stanęła, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami. Lekarz, zaś, przypatrywał się to jednemu, to drugiemu, próbując odczytać cokolwiek z twarzy swojej „pacjentki”.
- Ooo Dom – Maggie z pełnym spokojem, nie patrząc na blondyna, minęła go, kierując się do wyjścia. Muzyk dogonił ją po kilku krokach, stając z Brytyjką twarzą w twarz.
- Wszystko dobrze?
- Jak widać. Chodze, mówię, śmieje się, jest ok.
- To co się stało? – dopytywał.
- Słuchaj.- Czarnooka westchnęła cicho – nie pochlebiaj sobie. I nie wierz w to, co zapewne opowiedział Ci Chris, ze to jakoby przez Ciebie. Nie. To co się stało, nie miało nic wspólnego z Tobą. Mój pobyt w szpitalu jest tylko i wyłącznie spowodowany moją głupotą. Tyle – Stwierdziła stanowczo, chcąc wyminać Howarda, który po raz kolejny zastąpił jej drogę.
- Martwiłem się…
- Szkoda, ze teraz. Trzeba Ci było być takim… - Szatynka próbowała znaleźć odpowiednie słowo. Poddała się po kilku sekundach – to teraz masz.. pokutuj. Masz to na własne życzenie – niemalże warknęła, odchodząc od muzyka. Jej śladem poszedł Nick, „przypadkowo” potrącając Doma. Zirytowany doszczętnie Howard, przez kilka minut stał jeszcze w jednym miejscu, próbując się uspokoić. Gniew, a raczej wściekłość, zaczeła palić jego wnętrzności żywym ogniem. Odwrócił się i szybkim krokiem zmierzył w kierunku wyjścia. Nie wytrzymał i tuż przy drzwiach dał upust swojej wściekłości, kopiąc z całej siły stojący nieopodal kosz, który poleciał do przodu kilka metrów.

Brytyjczycy wrócili do mieszkania. Ciche, spokojne popołudnie, okraszone odrobiną słodkości i dobrymi filmami, było wszystkim, czego obecnie potrzebowała do szczęścia Szatynka.  Z przymkniętymi powiekami, wsłuchiwała się w oglądaną po raz setny komedię romantyczną z Kate Hudson w roli głównej. Spokój dziewczyny trwał jednak krótko. Usłyszała bowiem dźwięk telefonu.
- Weź sprawdź kto to – poprosiła piegusa, który leżał tuż obok aparatu.
- Nieznany numer
- Oho! Czyli zaczynamy zabawe: „Odbierz, a powiem Ci jak bardzo mi na Tobie zależy” – mruknęła Brytyjka wciskając zieloną słuchawkę. Po chwili usłyszała miły, damski głos, z dziwnym akcentem.
- Dzień dobry. Na imie mi Martha. Dzwonię w sprawie ogłoszenia, jakie zamieściła Pani na krajowej stronie z nieruchomościami. Zdaje się, ze miałabym dla Pani dobrą ofertę na wynajem, a najlepiej zakup całego budynku – oznajmił głos, a Maggie poczuła, ze nie może ruszyć żadną swoją kończyną – halo? Panno Gold?
- Żyję, znaczy… - zająknęła się – jestem, jestem. Gdzie znajduje się ten budynek?
- Dzielnica City
- Kiedy możemy się spotkać?
- Dopiero jutro, po godzinie 10, pasuje Pani?
- Jak najbardziej!
- W takim razie, zaraz prześlę Pani dokładny adres, do zobaczenia – usłyszała czarnooka po czym rozłączyła się. Maggie jeszcze przez moment siedziała, szczerząc się na całej szerokości swojej twarzy.
- Powiesz mi, czemu tak suszysz swoje uzębienie, czy mam zgadnąć? – dopytywał Nick, zacierając dłonie.
- Chyba znalazłam swój gabinecik! – pisnęła Szatynka i zaczęła wydawać z siebie nieartykułowane dźwięki. Natężenie tego było tak wielkie, ze po 5-ciu minutach Rudowłosy zakrył usta przyjaciółki.
- jeszcze chwila i ogłuchnę, proszę Cię, to byłaby wielka szkoda..
- A prawda.. Wybacz. Poniosło mnie.

DOMINIC:
Wchodząc do studia, pchnał drzwi z całej siły, efektem czego był dosyć głośny huk. Spojrzał na swoje dzieło ze zdziwieniem. Na podłodze leżały tysiące małych, szklanych kawałeczków. „Pieknie – pomyślał – Tom każe mi teraz drzwi wymienić”.. Minął szklane odłamki i wpadł niczym chmura burzowa do pomieszczenia, gdzie Matt i Chris sprawdzali po raz kolejny cały krążek „The resistance”, który miał wyjść za kilka tygodni.
- I jak tam, moje Ty słoneczko? – wyszczerzył się Bellamy – ukochana wpadła Ci w ramion…
- A weź spierdalaj – warknął blondyn, po czym zasiadł za swoją ukochaną perkusję,  zaczynając się na niej wyżywać. Kilka minut później, cały spocony przerwał, oddychając szybko – przepraszam – rzekł w końcu do przyjaciela, który w milczeniu obserwował muzyczny popis przyjaciela – po prostu…
- Po prostu dostałeś kosza, w sumie trudno się dziwić, po tym, jak ja potraktowałeś..
- Ja wiem, że to ty jesteś ten najlepszy, najbardziej wrażliwy i tak dalej, ale błagam Cię, nie praw mi kazania, od tego mam matkę – stwierdził gorzko. W odpowiedzi, Chris wyjął swój telefon i podał ją frontmanowi.
- Mam dzwonić? Streszcze jej wszystko, i wtedy się nasłuchasz – zaśmiał się złośliwie Szatyn
- Dobra. To wal Ty, wole już się od Ciebie nasłuchac..
- Po I – zaczął Matt chodząc to w jedną, to w drugą stronę – Jesteś kretynem, ale to doskonale wiemy. Chris uspokój się – fuknął na basistę, który zaczał dusić się ze śmiechu – po II: zachowałeś się.. jakby to określiła twoja matka „nieadekwatnie do swojego wieku”…
- Skończyłeś już?
- Poważnie mam mówić?
- Tak!
- Uraziłeś ją. Jakby nie było, przez moment zachowywałeś się jakbyście byli razem, a potem ja odtrąciłeś. To raz. I to wystarczy. Bo Maggie jest chyba tym „trudniejszym typem kobiety”..
- Znaczy?
- Znaczy, że teraz musisz nauczyć się na swych okazałych uszach chodzić, żeby ją jakoś ugłaskać – wzruszył ramionami Bellamy – pytanie tylko czy to zrobisz?
- U kogo zatem mogę się zacząć uczyć? – uśmiechnął się lekko Dom – tak. Chcę. Chcę Maggie. – rzekł twardo.

MAGGIE:
Kolejny dzień przywitał Czarnooką słońcem. Z szerokim uśmiechem na twarzy przygotowywała się na spotkanie z tajemniczą Marthą. Co prawda, zamieściła dosyć dawno ogłoszenie, ze chciałaby wynajać, lub kupić budynek, w którym mogłaby urządzić gabinet psychologiczny dla siebie i może w przyszłości dla swoich współpracowników, miała nawet odłożone sporą sumkę właśnie na ten cel, lecz straciła nadzieję, na jakiś odzew własnie w tej sprawie. Dlatego też, telefon z poprzedniego dnia tak bardzo uszczęśliwił Brytyjkę.
Pod wskazanym budynkiem była o czasie. Przywitała ją sympatyczna dziewczyna o kasztanowych włosach i intensywnie niebieskich oczach.
- Maggie? – spytała wesoło
- Miło mi. Strasznie się cieszę!
- Uf.. Bo myślałam, ze jak zobaczysz to – wskazała dłonią na duży, żółty budynek – to się nieco przestraszysz…
- Kolor jest świetny! Nikt nie przejdzie obok niezauważony – zaśmiała się Maggie – Chodź, zapraszam Cię na kawę i omówimy szczegóły, co Ty na to?
- Prowadź wodzu! – uśmiechnęła się niebieskooka, po czym wraz z nowo-poznaną udały się do pobliskiej kawiarenki.
Cena, która zaproponowała Martha całkowicie satysfakcjonowała Czarnooką. Postanowiła jak najszybciej sfinalizować transakcję, a następnie rozpocząć generalny remont.
- Mogę spytać, skąd wzięłaś te pieniadze? W końcu to dużo kasy.. A ludzie w Twoim wieku, zazwyczaj wolą nie oszczędzać, tylko wiesz.. płynąć z „duchem czasu”… Na twoim miejcu za te pieniądze zjeździłabym cały świat za ukochanym zespołem… Koncertowa adrenalina to jest to!
- Jak zauważyłas już, różnie się nieco od całej reszty ludzkości. Oszczędzałam przez całe studia, to teraz mam. Problemem będzie tylko wykończenie. Bo na remont mi zabraknie.. kilku.. – zamyśliła się - .. nastu tysięcy funtów – dobry humor nagle ją opuścił – cholera. O remoncie nie pomyślałam… - dodała ciszej.
- W górę serca! Jeśli już będzie wszystko pozałatwiane.. Załatwię Ci fajna, bardzo dobrą i TANIĄ – podkreśliła odpowiednie słowo Martha – ekipę. W ostateczności zbierzesz przyjaciół i pomalujecie już sami. Nie widze problemu.
- No to skoro tak, to… - urwała Szatynka, odrzucając trzecie z kolei połączenie przychodzące od Howarda – Cholera. Przepraszam Cię najmocniej.. Ktoś bardzo natrętny chce się do mnie dobić…
- Ja bym odebrała na Twoim miejscu – mrugnęła wesoło dziewczyna – Chyba że wyznajesz zasadę „jak kocha to poczeka”.
- Problem w tym, ze nie kocha..
- To tym bardziej poczeka! Wypijmy – wzniosła kubek wielkości sporego kufla do piwa – za świetną transakcję. I spełnienie marzeń. Twoich i moich.
- Już Cię lubię. Wypijmy! – i we wspaniałych humorach, dwie całkiem różne osobowości, przy kawie oddały się bardziej przyziemnym – kobiecym tematom.

sobota, 22 września 2012

XII


NICK:
-Poranki bywają taaakie ciężkie – mruknął do siebie rudowłosy, przecierając twarz i otrząsając się tym samym z resztek snu. Wszedł do małej łazienki, którą dzielił z Brytyjką. Zdziwił się, widząc zostawione na wierzchu kosmetyki, w takim stanie, w jakim pozostawiła je ich włascicielka poprzedniego wieczora. Po krótkiej porannej toalecie, będąc już odświeżony, czysty i pachnący, wyszedł z łazienki. W mieszkaniu panowała niczym nie zmącona cisza. Coś mu zaczęło nie pasować. Maggie, wychodząc do szkoły, poradni, czy nawet do koleżanki, zostawiała cichutko grające radio. Taki nawyk. Relaksowała się na miękkiej kanapie, ze swoim ulubionym, zielonym kubkiem herbaty czy kawy każdego wieczora, a co rano, skupiała „cała swoją pozytywną energię” – jak to określała, właśnie poprzez muzykę. Brytyjczyk ubrał się, wciąż majac w głowie obraz Szatynki sprzed kilku godzin. Była naprawdę w złym stanie. „Zakończenie związku to jest dla każdego ciężkie przeżycie, ale koniec czegoś, co jeszcze tak naprawdę nie zakwitło, pozbawianie siebie i drugą osobę szansy na, być może, coś niesamowitego i pięknego, to naprawdę bestialstwo” – rozmyślał chłopak, zapinając swoją koszulę. W pewnym memencie usłyszał dźwięk budzika z pokoju Maggie. Niemalże ryzykując życie, wszedł po cichu do sypialni. Dziewczyna leżała w takiej samej pozycji, w jakiej zasnęła. Skąd wiedział? Bo pół nocy przy niej siedział.
Zaniepokoił się jeszcze bardziej, gdy ujrzał jej bladą cerę i cienie pod oczami. Dotknął jej dłoni i.. spanikował.. Była chłodna. Nie.. ona była zimna – O Jezu – jęknął – Mała! – potrząsnął bezwładnym ciałem Szatynki. Kiedy nie doczekał się ani odpowiedzi, nawet jęknięcia ze strony przyjaciółki, wypróbował dotychczas skuteczne metody na pobudkę – ściągnięcie kołdry, łaskotki, nawet wylał kilka chłodnych kropel z butelki, stojącej na szafce nocnej, na jej twarz. Kiedy i to nie poskutkowało, zaczał szybciej oddychać, wnętrzności skurczyły się, na czoło wystąpił pot. – Co teraz, co teraz… - dopiero po sekundzie „obudził” się z transu i zadzwonił po karetkę, która przyjechała po niemalże 3 minutach.
- Puls jest, zabieramy do szpitala – oznajmił lekarz, nakazując towarzyszącym mu sanitariuszom, by przenieśli Brytyjkę do karetki. – A Pana prosże, żeby Pan poszukał śladów.
-Śladów? – zdziwił się Nick – jakich…
- Nie myśli Pan, ze młoda, śliczna dziewczyna, po prostu ma zaburzenia snu! Skoro jest w takim stanie, w jakim jest.. Musiało coś się stać.
- Co Pan w ogóle sugeruje?! Maggie nie zrobiłaby sobie niczego na umyślnie!
- Pewnie.. Każdy tak mówi – pokręcił głową młody lekarz, wychodząc z mieszkania przyjaciół. Nick został sam. Wciąż nie dopuszczając do siebie słów, jakie usłyszał przed momentem, zaczął powoli obchodzić pokój dziewczyny. Nie wierzył, by Czarnooka próbowała zrobić sobie krzywdę, ale.. „lepiej posprawdzać”.. na biurku, tuż przy oknie zauważył tabletki.. A kiedy spojrzał na datę ich ważności.. aż usiadł na łóżku. Nie wiele myśląc, wybiegł z mieszkania, kierując się w stronę szpitala.

MAGGIE:
Zazwyczaj, po kilkunastu godzinach snu, Szatynka budziła się w wyśmienitym nastroju, gotowa na wszystko, nawet na najbardziej szalone rzeczy. A teraz było inaczej. Otworzyła powieki i .. nie mogła się ruszyć. Czuła się, jakby jej całe ciało było sparaliżowane. Przez kilka sekund w panice, próbowała poruszyć swymi kończynami. Kiedy jej palce nieznacznie przesunęły się po nieprzyjemnie szorstkiej pościeli, dziewczyna zdała sobie sprawę, ze nie jest w swoim łóżku. Była w dużym, białym pokoju, z ogromnymi oknami. Poczuła coś jeszcze.. że w jej rękę wbity jest wenflon. Spróbowała podnieść głowę, lecz kolejna rurka, tym razem przy nosie, pociągnęła głowę Brytyjki powrotem na poduszkę. Oddychając szybko, Maggie chciała krzyczeć, lecz jej głos był dziwnie zachrypnięty, jakby od dłuższego czasu nie używany.
- Co tu się dzieje? – szepnęła, czujac, ze jeśli w ciągu najbliższych kilkunastu sekund nie zdobędzie odpowiedzi, rozpłacze się, albo zwariuje.
- O! Nasza Królewna Śnieżka się obudziła! – przywitał Brytyjkę miły, męski głos. Mężczyzna w białym fartuchu, w okularach, z kręconymi włosami i miłym uśmiechem, zmierzał własnie do łóżka Maggie, sprawdzając urządzenia, które stały tuż przy łóżku. Jak na zawołanie, własnie w tej samej chwili, do dziewczyny zaczeły dochodzić naraz wszystkie dźwięki z Sali: cieniutki dźwięk z maszyn, buczenie klimatyzacji, nawet odtwarzać płyt CD z dźwiękami przyrody, zapewne, by nieco uspokoić leżących w pokoju pacjentów…
- Co się dzieje? – wyszeptała czarnooka, z niepokojem wpatrując w błyszczące, zielone oczy lekarza.
- Nie pamiętasz królewno? No już mówie. Przez przypadek, nałykałaś się czegoś, co bardziej Ci zaszkodziło, niż pomogło.. Pamiętasz swoje nasenne, ziołowe tabletki?
- Nooo…
- Ich ważność upłynęła jakieś pół roku wstecz.. Nie ładnie przechowywać tak stare lekarstwa – pogroził palcem Brytyjce i w wyśmienitym humorze zapisał coś na karcie, wiszącej w nogach jej łóżka.
- To.. Co mi jest? – dopytywała Maggie, rozumiejąc już nieco powód swojej wizyty w szpitalu.
- W sumie to teraz nic.. Ale strasznie Cię trudno było dobudzić..
- To po co wyskakiwał Pan z tą królewną Snieżką?
- A domyśl się Królewno – odparł tajemniczo, doktor, wychodząc zdezorientowaną Szatynkę samą, dosłownie na minutę, po której do jej pokoju wpadł zdyszany Nick.
- MAGGIE! O Boze mój.. Czy ty.. Czy Ciebie.. No.. czy naprawde.. no weeeź – zakończył koślawo, ptulając się w drobną dłoń przyjaciółki – Nigdy więcej mi nie wywijaj takiego numeru.. Myślałem, ze zejdę na zawał, jak Cię zobaczyłem taka bladą.. i w ogóle – zakończył, siadając przy Maggie.
- No już, już. Ofiara ze mnie, bo nie sprawdziłam ich… To teraz pokutuje. – jęknęła Brytyjka, uśmiechając się baldo – ale nie wiesz, kiedy mi zabiorą to całe plastikowe gówno? Strasznie mnie w nosie swędzi ta rurka, a jak kichne, to chyba mi wyleci czy coś – dodała, by nieco rozluźnić atmosferę.
- Nie wiem – zaśmiał się rudowłosy – ale pójdę zapytać Księcia..
-Kogo? – zdziwiła się Szatynka, marszcząc brwi
- Twój lekarz, którego poznałaś przed momentem, nazywa się Charles Prince.
- To skąd nawiązanie, jakobym ja była Królewną Śnieżką?
- Sam Cię tak nazwał. Powiedział, ze tak wyglądasz, ciemne włosy, jasna cera.. i tak dalej. A przy tym zaglądał do Ciebie przez cały czas!
- Czyli..?
- Byłas nieprzytomna dobę.
- Oooo.. aha – Maggie otworzyła szerzej oczy. Chęć natychmiastowego wyjścia z dziwnej Sali, jak nagle się pojawiła, tak nagle znikła.
- Myślałem, że naprawdę… - usłyszała szept swojego najlepszego przyjaciela. W odpowiedzi uścisnęła długie, chude palce chłopaka, dodając mu nieco otuchy. Nick, z lekkim uśmiechem i szklanymi oczami, wpatrywał się odważnie w jej twarz, a po chwili położył się obok, na dużym łóżku, chowając swoją twarz w ciemnych, brązowych włosach Czarnookiej.
- Już dobrze. – Sama w to nie wierzyła. Do jej głowy znów powróciły obrazy sprzed ponad doby. Potrząsnęła lekko głową i zamknęła oczy.
- Pójde do tego Księcia. Odpoczywaj – pogładził jeszcze jaśniejszą niż zwykle cerę Brytyki i wyszedł…
Maggie miała chwilę, by poukładać sobie wszystko od początku. Zaczęła od usunięcia z głowy wspomnień łączących się z Domem. Przede wszystkim poczucie jego bliskości, dotyk i pocałunki. Mimo lekkiego bólu, jaki poczuła gdzieś w środku, westchnęła głęboko i otarła pojedyńczą łzę z policzka. Później, skupiła cała swoja wolę, chęci i siły na zrealizowaniu pomysłu, jaki przyszedł kiedyś, niespodziewanie. „Z genialnymi pomysłami jest tak zazwyczaj. Przychodzą nie wiadomo skąd, ale jak już przyjdą, to zaczynaja rządzić Twoim życiem” – skwitowała w myślach, uśmiechając się lekko. Właśnie w takim stanie zastał ją owy Charles Prince. Uśmiechnął się jeszcze szerzej na jej widok i usiadł obok łóżka, gdzie przed kilkoma minutami siedział Nick.
- Nie mieliśmy chyba sposobności – rzekł – Charlie Prince.
- Maggie Gold.
- czyli oficjalną prezentację mamy za sobą.- zaśmiał się mężczyzna – to teraz moja księżniczka może mi powiedzieć co się stało? – spytał, a Brytyjka automatycznie poczuła, ze w jej głowie zapala się czerwona lampka – zajmuję się takimi przypadkami jak Twój. Wiesz.. Próby…
- Proszę?
- No przecież próbowałaś popełnić samobójstwo. Tak orzekli sanitariusze, którzy Cię tu przywieźli – wzruszył ramionami Zielonooki.
- Wiesz co.. Nie doprowadzaj mnie do skraju mojej wytrzymałości – warknęła. – gdybym chciała się zabić, uwierz mi. Już bym to zrobiła. I w bardziej skuteczny sposób, niż łykanie jakiegoś świństwa. Wiem co próbujesz zrobić, bo sama się takich rozmów uczyłam. Jestem na ostatnim roku psychologii, i uwierz mi.. Nie dowiesz się ode mnie niczego, co mogłoby Tobą wstrząsnąć. Nie ma żadnej nieszczęśliwej miłości, przez którą mogłabym próbować się usunąć z tego wielkiego Matrixa – skłamała szybko. Zauważyła szok na Twarzy Księcia. Widocznie nie tego się spodziewał… - Po prostu w wyniku zaburzeń snu, jakie mam od niedawna, chciałam wziąć jakieś coś, coby lepiej zanąć. Widocznie stres i stare tabletki wymieszały się, sprowadzając mnie tu. Oto cała historia. – Kiedy skończyła, w Sali zapanowała cisza. Charlie Wpatrywał się w skupieniu w oczy Szatynki, najwyraźniej próbując doszukać się kłamstwa. Po minucie dął za wygraną.
- W takim razie tym bardziej się ciesze, ze Cię poznałem. Skoro nie masz żadnych zaburzeń, którymi mógłbym się zając… Zostawię Cię teraz, ale wrócę tu. – pogroził jej palcem z dziwnym błyskiem w oczach – śpij słodko księżniczko.
Maggie w szpitalu spędziła jeszcze dwa dni. Podczas tego czasu towarzyszył jej oczywiście Nick, którego zdażyła poznać znaczna część oddziału, na którym leżała Czarnooka, oraz sam doktor Prince. Okazał się on bardzo miłym, inteligentnym i ciepłym człowiekiem, nieco starszym od Maggie, za to widocznie tak nią zauroczonym, ze nie odstępował jej ani na krok. Kilka godzin przed wypisem, dziewczyna wybrała się na swój ostatni „obchód” w poszukiwaniu swojego doktorka. Zaglądając od Sali do Sali, dziewczyna przemierzała większą część szpitala. Czekając na windę, nuciła pod nosem tylko sobie znaną melodię. Po chwili usłyszała cichy dźwięk otwieranych drzwi i stanęła oko w oko z.. Chrisem.
- Maggie? – basista, z szeroko otwartymi oczami zmierzył Brytyjkę kilka razy – co Ty tu robisz? Co się stało?
- Grizzly! – ucieszyła się Szatynka, wtulając w postawne ciało Wolstenholma – Ale fajnie Cię widzieć! Jak się czujesz? Wszystko dobrze?
- Ja spytałem pierwszy!
- No.. Dzis wychodzę, zatrułam się nieco kilkoma tabletkami, ale już jest dobrze. – Muzyk momentalnie zbladł, słysząc te słowa.
- Z…zatrułaś się? – spytał podejrzliwie – tak po prostu?
- No.. wiesz.. miałam cieżkie starcie z Domem, potem kilka godzin płaczu i… - urwała, zdając sobie sprawę z tego, co własnie powiedziała – nie, to nie tak. Ja nie zrobiłam tego specjalnie, po prostu tak jakoś wyszło. No ale co Ty tu robisz?
- Mój dobry kumpel jest tu ordynatorem. Nazywa się Jared Wolf. Potrzebuje dla Kelly kilku recept, to przyjechałem – wyjaśnił oschle. Ton basisty nieco przestraszył Brytyjkę, która miała wrażenie, ze powiedziała coś, co na dobre odmieni jej życie. Muzyk uśmiechnał się z wysiłkiem, ładnie przeprosił i poszedł wgłąb budynku, szukać doktora Wolfa. Maggie została sama, w zamyślniu trawiąc rozmowe jaka miała przed momentem miejsce. Owy stan przerwał nie kto inny, jak Charlie.
- O! A Pani czasem nie powinna leżeć i grzecznie czekac na wyjście? – spytał z miłym uśmiechem – objął Brytyjkę w pasie, prowadząc do jej Sali. Po drodze, opowiadając kilka dość śmiesznych sytuacji z całego dnia…

CHRIS:
Wściekły, jak jeszcze nigdy, już z potrzebnymi receptami, skierował się w stronę studia, gdzie, myślał spotkać z jedyną osobą, która obecnie zasługiwała na dość bliskie spotaknie z pięścią Chrisa. Basista traktował Maggie jak swoją młodsza siostrę, a niekiedy nawet – ze względu na jej wzrost, jak jedno z dzieci. Dlatego, słysząc do czego się przyczynił Dominic (w jego mniemaniu), poczuł wszechogarniającą złość. Wpadł do studia, dysząc cieżko.
- Gdzie jest ten pajac? – prawie krzyknał na Matta, patrząc na niego z góry. Bellamy na widok rozjuszonego przyjaciela skulił się i zmniejszył w sobie.
- Tam? – prawie pisnął, wskazując pomieszczenie z którego własnie wychodził uśmiechnięty blondyn.
Dominic, widząc nacierającego na niego Wolstenholma, w dodatku złego, jak diabli, przeraził się, lecz nie miał czasu by uciekać. Bo ułamek sekundy później został popchnięty na ścianę. Przedramię basisty na szyi Howarda skutecznie przytrzymywało go, odcinając nieco dostęp powietrza.
- Coś Ty zrobił, debilu?! – wykrzyczał tuż nad twarzą perkusisty – Coś zrobił Maggie?!
- Chris.. spokojnie – wychrypiał, nie rozumiejąc niczego.
- Co się stało? – zainteresował się nagle Matt, wstając z kanapy, na której był rozłożony. Strach przed gniewem przyjaciela zniknął, zastąpiony przez ciekawośc. No i chodziło o Maggie, czyli sprawa była powazna.
- Nie wiesz? Spotkałem ja w szpitalu! Przez tego pajaca próbowała coś sobie zrobić! – krzyknął, czerwieniejąc na twarzy – Gadaj, co jej zrobiłeś – syknął.
- Maggie w szpitalu? – szok na twarzy Doma był na tyle realny, ze Chris rozluźnił nieco uścisk, przez co Dom, opadł na ziemię. Nie zdawał sobie sprawy, ze basista uniósł go kilka centymetrów nad ziemię – Jak to w szpitalu?
- Mnie powiedziała, ze zatruła się czymś, że coś wzięła chyba – zastanowił się Chris, z uwagą obserwując mimike perkusisty – ze najpierw miała jakieś starcie z Tobą, a potem… To ty nic nie wiesz? – spytał nagle.
- Chris.. Dowiedzielibyśmy się, gdyby chodziło o Doma – rzekł nagle Matt, podchodząc do przyjaciół.
- Niby skąd? – warknął Chris – Ona by się do was nie odezwała, a Nick prędzej by was powybijał, tak o, bez słowa, niżby zdradził o co tak naprawdę chodzi – jęknął, masując skronie i uspokajając się nieco.
- Gdzie ona jest?
- W Queen Hospital. Nie wiem jakim cudem, ale jest właśnie tam – w odpowiedzi Dominic chwycił swoją kurtkę, kluczyki od samochody i wybiegł ze studia.
- Zakochał się. Bankowo – stwierdził Matt, na powrót wziął swoją gitarę, rozsiadł się na wielkiej kanapie i zaczął grać…

niedziela, 16 września 2012

XI


              Z placówki wyszli późnym popołudniem. Na nowo omawiając wydarzenia dnia: kilka zagranych przez Dominica utworów, godziny ćwiczeń z dzieciakami, para zmierzała powoli w stronę przystanku autobusowego.
- Ooo to sobie poczekamy.. mamy ponad godzinę – jęknęła Brytyjka – a ja tak strasznie chce kawy, albo coś słodkiego – dodała. Ledwo skończyła zdanie, Dom objął ją mocno. Stali tak bez słowa, dobrą chwilę i dopiero dźwięk przychodzącej wiadomości przerwał tą uroczą scene. Blondyn wyjął telefon i uśmiechnął się szeroko.
- Matt prosi, żebyś właczyła telefon, ma Ci coś do przekazania – Szatynka bez żadnych podejrzeń załączyła urządzenie i nagle została zbombardowana ilością nieodebranych połączeń i wiadomości. Wszystkie od jednego numeru – Słowo daję, od kiedy jest sam, świruje.. Trzeba mu kogoś znaleźć – mruknęła, wybierając numer wokalisty. Odebrał po pierwszym sygnale.
- NO NARESZCIE! – wykrzyknął tak głośno, że Czarnooka odsunęła aparat od ucha.
- Też się cieszę, ze Cię słyszę, Matti. Co tam? – spytała niewinnie, wywracając oczami, doprowadzając tym samym Doma do kolejnej fali śmiechu.
- Ty mi mów! Wiesz jak się martwie?!
- Ale bardziej o mnie czy o Doma.. bo wiesz.. łatwiej byłoby, gdybyś dobijał się do niego..
- No oczywiście, ze o.. Ciebie – dokończył po chwili – faktycznie. Mogłem do niego zadzwonić… No ale ty mi powiedz.. Wszystko dobrze?
- Dobrze. Nie spił się, trzymam go grzecznie za rączkę, zaraz wracamy do domuuuu – urwała, czując jak perkusista odbiera jej telefon od ucha.
- Robisz za ochroniarza? A to ponoć ja jestem bardziej rozsądny. Wracamy do domu. Jutro wpadnę do Ciebie – chwila ciszy.. – dobra! Odstawię Maggie do jej mieszkania i przyjade.. – znów chwila ciszy – dobra przyjedziemy oboje.. – kolejna chwila ciszy – świnia z Ciebie! Nie dam kobiecie wracać samej po nocy. Zwłaszcza po Londynie! Odwieziemy ją, jak tak się o mnie martwisz.. a od jutra szukamy Ci baby.. – jęknął na koniec muzyk i rozłączył się. – pajac – mruknął – kazał Ci samej wracać do domu, podczas kiedy on będzie mi gotował jakąś kaszke… Idiota ..
- Martwi się o Ciebie.. Zrozum – uśmiechnęła się delikatnie Brytyjka – Do tej pory.. było, jak było, a tu nagle… Co prawda może doprowadzić do tego,z ę pogorszy sprawę.. ale..
- No właśnie! Z cała sympatią do niego, ale wolę dzisiejszy wieczór spędzić z Tobą – przechylił głowę Howard, biorąc Maggie za rękę.- Dziękuję Ci.
- Nie musisz. Pokazałam Ci, co mnie trzyma przy życiu w gorsze dni. Podziałało, wiec cieszę się razem z Tobą. Poza tym… Byłeś spełnieniem marzeń moich dzieciaków – zaśmiała się delikatnie – Od dawna marzyli, by poznać muzyka. Takiego zawodowca. Takiego, który może im coś pokaże, podpowie, a Ty to zrobiłeś. Przez kilka najbliższych dni o nikim nie będę słyszeć, jak tylko o Tobie – mrugnęła wesoło do zaskoczonego mężczyzny.
- Chyba jest mi miło.. Chyba – dodał nieco pewniej i na powrót przytulił Brytyjkę.
„Zaskakujące, jak czasem mało jest człowiekowi potrzebne do szczęścia” – przeszło jej przez myśl, czując charakterystyczny zapach skórzanej kurtki, zmieszanej z męskimi perfumami. Bardzo ładnymi, trzeba dodać.
„Jak ja się starzeje – zbeształ się w myślach Anglik – wystarczy mi sama jej obecność, po dzisiejszym dniu, nawet ten zapach, by czuć, że żyję..”
- I pomyśleć, że nigdy nie lubiłem chodzić z mamą na zakupy, a gdyby nie zakupy właśnie, nie poznałbym Cię – rzekł cicho. Czarnooka oderwała się od niego i uśmiechnęła w ten jego ulubiony sposób – I strasznie jestem Ci wdzięczny za to, że nie męczysz mnie pytaniami, nie chcesz na silę mnie uszczęśliwić, po prostu tu stoisz, nie mówisz nic, po prostu jesteś – skwitował z błyskiem w oczach
- Najważniejsze, że Tobie jest lepiej. Tylko to się teraz liczy.
Kolejny buziak. Tym razem w czoło, niczym wyjęty z najbardziej łzawej powieści dla młodzieży. Taki mały gest.
Nie rozmawiali zbyt wiele, po prostu stali, ciesząc się po cichu swoją obecnością. Brytyjka coraz bardziej przekonywała się do tej nowej znajomości, mimo tego co tak naprawdę sądziła o całym świecie muzyków: imprezy, bezsensowne wydawanie pieniędzy na kolejne używki, życie w świecie bezmyślnych ludzi i nagle takie zaskoczenie: Spotkała miłego, sympatycznego, nieco zwariowanego mężczyznę, który potrafi pokazać to, jak bardzo mu zależy.. Przynajmniej do tej pory tak to wyglądało…
Droga powrotna minęła parze na  zaciekłej dyskusji dotyczącej ciekawego sporu – wyższości lodów czekoladowych, nad truskawkowymi. Śmiechom nie było końca. Dominic przy każdym słowie stawał się coraz bardziej czerwony na twarzy i coraz bardziej gestykulował, doprowadzając przy tym Czarnooką do łez.  Nie obeszło się bez kilku uwag ze strony reszty pasażerów, a po kilku minutach, do sporu dołączył młody Francuz, pracujący w centrum w restauracji. Wysiadając już w Londynie, dosyć długo żegnali się z Tobiasem, który murem stanął za Maggie, doprowadzając tym samym perkusistę do rzucenia na ową dwójkę focha.
- No już się nie gniewaj – zaśmiała się wesoło dziewczyna, trącając obrażonego Howarda – Co poradzisz, ze w końcu truskawki wygrały.. Takie Zycie..
- Nie będę się gniewać, ale pod warunkiem – rzekł nagle, stając już pod kamienicą, w której mieszkał Matt – Dasz mi buzi.
- Ja mam za miękkie serce do Ciebie – jęknęła Szatynka i wspięła się na palce..
Stojący w oknie Bellamy uśmiechnął się na widok nowej (jak mu się wydawało) pary. Minutę później, usłyszał trzaśnięcie drzwi wejściowych.
Maggie wchodząc do domu muzyka, nawet nie przypuszczała zakończenia tak mile spędzonego dnia, dlatego też, pod wpływem pozytywnych emocji, nie zwróciła zbytniej uwagi na to, ze tuż za progiem, Dom puścił jej rękę, i minął, kierując się bez słowa do salonu. Jeszcze w holu, wpadła na Szatyna, który tylko mrugnął porozumiewawczo i udał się do kuchni, przygotowując jakiś posiłek dla przyjaciół. Siadając obok blondyna, dziewczyna liczyła na jakiś większy gest.. na próżno. Zaskoczona spojrzała na profil muzyka, który nie wyrażał żadnych emocji.
- Dom? – spytała, prawie szeptem, czujac przy okazji, dość nieprzyjemne ukłucie gdzieś w środku, zapowiedź.. czegoś – Wszystko ok.? – brak reakcji. Brytyjka przez chwilę jeszcze siedziała ze zmarszczonymi brwiami, by pytająco spojrzeć na Matta, który znów w milczeniu obserwował scenę. Pokręcił jednak tylko, nieco zdezorientowany głową, i uśmiechnął ciepło do Szatynki, zapewne, by dodać jej nieco otuchy. Minuty leniwie zmieniały się na blacie zegara, stojącego tuż przed oczami Maggie. Rozmowa nie kleiła się kompletnie, co więcej, Dominic zaczął ignorować Brytyjkę, zwracając się tylko do gitarzysty. Na próby włączenia się do tematu przez dziewczynę, milkł, lub nie zwracał na nią uwagi.
Kwadrans później, Szatynka, zaciskając wargi i opanowując cisnące się do oczu łzy, wstała, kierując się do wyjścia.
- A Ty gdzie? Jest prawie dziewiąta. Ciemno i zimno. Teraz Cie spacery nachodzą? – ton Matta był przepełniony troską. Meżczyzna stanął tuż obok czarnookiej, która zapinała swój płaszcz.
- Dam sobie radę. Rano musze iśc do szkoły – skłamała – a stąd miałabym jeszcze dalej. Dzięki za herbatę – uśmiechnęła się lekko. Odwróciła się jeszcze w stronę salonu, gdzie Dom, zachowując wciąż kamienną twarz, patrzył wprost na nią. Zdradzały go jedynie oczy, te wielkie, błyszczące oczy, śmiejące się do niej, teraz były.. smutne. Jakby Blondyn próbował przeprosić tego, co robił przez cały dzień. – No tak – szepnęła do siebie, ocierając policzek – Cześć – Wyszła na chłodne, londyńskie powietrze, które w połączeniu z tym, co czuła w środku dziewczyna, zdawało się być lodowate.
Do domu wróciła kilkanaście minut później. Nick, rozłożony na kanapie, oglądał dzielne poczynania, jakieś podrzędnej drużyny piłkarskiej, co rusz zaśmiewając się. Nie usłyszał cichego skrzypnięcia zamka, lecz wyczulony, zarejestrował ciche łkanie, dobiegające z przedpokoju.
- Maggie? Jezu, Dziecino, co się stało? – dopytywał, podnosząc dziewczynę z podłogi.
- Nic… Nic.. już dobrze – załkała jeszcze głośniej, wtulając się w szczupłe ciało przyjaciela.
- Za bardzo mokre jest to „nic” – odrzekł, starając się nieco rozpogodzić Brytyjkę. Odgarnął jej włosy z twarzy i otarł resztki tuszu, który jeszcze się nie rozmył – Cudnie wyglądasz.. Tak stylowo. Powiesz mi, gdzie teraz tak malują? Wybiorę się.
- W mieszkaniu Matta, a głównym malarzem jest Dominic Howard, znasz takowego – jęknęła czarnooka, siadając z przyjacielem na małej kanapie – Cały dzień był niesamowity, wesoły, Dom był.. sobą. Potem..
- Pocałował Cię?
- Żeby to raz.. Zachowywał się.. cudownie..
- No to w czym problem?
- Wchodząc do domu Matta, przestał się do mnie odzywać, ignorował przez cały czas, nie patrzył nawet na mnie, już o żadnym bardziej czułym geście nie wspomnę..
Rudowłosy głośno zaczerpnął powietrza. Doskonale wiedział, jak czuła się teraz Maggie. Nie raz w szkole doświadczał podobnego uczucia.  Pogłaskał tylko przyjaciółkę po głowie, modląc się o cierpliwość.. W przeciwnym razie już teraz poszedłby i sprał Doma po twarzy.
Noc wcale nie przyniosła spokoju. Brytyjkę nawiedzały obrazy całego dnia, doprawione tą kamienną twarzą, jaka widziała na końcu u perkusisty. Nad ranem dostała jedną, jedyną wiadomość od Howarda.
„Było miło. Dziękuję”
Czując pod powiekami kolejne łzy, Maggie łyknęła kilka tabletek sprawdzonego leku na sen. „Do tej pory dwie tabletki pomagały. Teraz też pomogą” – pomyślała popijając je wodą. Nie przyszło jej niestety do głowy, by sprawdzić daty ważności opakowania, wynikiem czego był długi, spokojny sen.. Z którego miała się już nie obudzić…

sobota, 15 września 2012

X


      Minuty zmieniały się w godziny, godziny w dni i nim Maggie się spostrzegła, zapowiadane kłopoty związane z Domem, a konkretniej z kolejną rocznicą śmierci jego ojca przybyły nie wiadomo kiedy. Pięknym preludium był niepokojący telefon, jaki dostała Brytyjka na dzień przed. Ze wszystkich sił starała się tak poprowadzić rozmowę, by uniknąć niezręcznego tematu. Na staraniach jednak się skończyło. Howard, na co dzień uśmiechnięty, tryskający energią, z błyszczącymi oczyma, stał się nagle cichy, markotny, zamyślony, wpatrując się najczęściej w swoje dłonie. Czarnooka zaczęła nawet w pewnym momencie wątpić w swoje umiejętności rozmowy, pomocy..
Piątkowy poranek, jak przystało na londyńską pogodę, był chłodny, ciemny i szary. „pięknie. Pogoda zachęca do zostania w łóżku… - myślała Szatynka w pośpiechu nakładając płaszcz. Umówiła się z Domem za niecałą godzinę w samym centrum miasta. Związała włosy w warkocz i pędem wybiegła na autobus. W umówionym miejscu, które tym razem padło na most Westminster, nerwowo przestępowała z nogi na nogę. Drżała na całym ciele, nie z zimna, lecz ze strachu. Nie wiedziała, czego może się spodziewać. Punktualnie o 10, ujrzała nieco zgarbioną, smukłą sylwetkę zmierzającą w jej stronę. Blondyn wyglądał, jakby kilka nocy, co najmniej nie spał, kilkudniowy zarost nieco odznaczał się, na szczupłej twarzy muzyka, a czarne spodnie i skórzana kurtka wizualnie jeszcze bardziej wychudziły Doma. Maggie, na jego widok westchnęła. Naturalnym odruchem byłoby wtulenie się w blondyna, zapewnienie go, że wszystko będzie dobrze, albo zabranie go do domu, okrycie ciepłym kocem i zaparzenie gorącej herbatki. Jednak tym razem, dziewczyna zdusiła w zarodku współczucie, uśmiechnęła się szeroko i bez słowa wzięła pod rękę, wskazując odpowiedni kierunek. Jaki był jej plan? Prowadziła perkusistę w najbardziej pozytywne według siebie miejsce…
Po kilkunastu minutach w autobusie, cisze przerwał Dom.
- Powiesz mi chociaż gdzie jedziemy? – ton miał suchy, ostry, przyprawiający ciarki.
- Zobaczysz – odparła, mrugając wesoło. Jednak tym razem nie zrobiło to wrażenia na mężczyźnie, który bez słowa wpatrywał się dalej w szybę. Po pół godzinie byli na miejscu. Jak zwykle, Maggie z szybciej bijącym sercem i lekkim uśmiechem na ustach, przyspieszyła kroku. Kiedyś Nick stwierdził, ze idąc z uśmiechem na ustach do swojej pracy, albo jest się masochistą, albo samobójcą.. Cóż.. „Ja po prostu kocham te dzieciaki – stwierdziła w duchu”. Howard, wciąż zamknięty w swoim ponurym w te dni świecie, dyskretnie obserwował Czarnooką, coraz bardziej ciekaw, co go czeka. W oddali ujrzał budynek. Kolorowy budynek… Wyjmując ręce z kieszeni rozglądał się dookoła. Wszędzie było tak… cicho, spokojnie.. nie wiedzieć czemu, poczuł też klimat tego miejsca. Zelżał nieco uścisk gdzieś w środku. Pierwsze, małe kawałki muru, jaki wokół siebie wybudował, zaczęły odpadać.
Weszli do środka. Zewsząd do uszu Doma dobiegała muzyka. Niepuszczana z płyt, ale płynnie grana na nieco zapomnianych instrumentach, takich jak na przykład flet prosty, ukulele, drumle, czy chimery. Zaciekawiony, rozglądał się dookoła, próbując zlokalizować źródła owych dźwięków, jednak po chwili, poddał się. Stanął naprzeciwko roześmianej Maggie i po raz pierwszy zdał sobie sprawę, jak bardzo lubi ten uśmiech. Taki ciepły i szczery. Uniósł nieco brwi.
- Gdzie jesteśmy? – uśmiechnał się, wciąż rozglądając dookoła.
- Zobaczysz – Odpowiedź niby ta sama, jednak wywołująca przyjemne mrowienie, gdzieś na karku. Nie zastanawiając się dłużej nad swoimi reakcjami, Dom podążył za Brytyjką, która podskakując zmierzała w stronę schodów. Każdy z nich miał inny kolor, inne szlaczki. Zatrzymali się na piętrze. Dominic uśmiechnął się szeroko, słysząc swoją ukochaną perkusję. Maggie w tym czasie zdjęła płaszcz, wyłączyła telefon i pchnęła pierwsze drzwi, a perkusyjne dźwięki stały się głośniejsze i bardziej wyraźne.
Pierwszym, co uderzyło Dominica, po wejściu do Sali była niezliczona ilość instrumentów. Chyba sporej większości, jak nie wszystkich dostępnych. Kilka mniej czy bardziej rozbudowanych perkusji stało na lekkim podwyższeniu. Na ten widom, ręce muzyka zaczęły niesamowicie swędzieć, pragnął właśnie w tej chwili wyjąć pałeczki i zasiąść „za sterami”. Dopiero po chwili spostrzegł, ze w pomieszczeniu panuje cisza, a zgromadzone tam osoby wpatrują się w niego. Rozglądając się dookoła, patrząc na nieufne twarze dzieci, w panice szukał Maggie, która ni stąd ni zowad, zjawiła się tuż obok, obejmując blondyna w pasie.
- Witaj w moim świecie – rzekła wesoło. Reakcja Anglika nie zmartwiła ją. Spodziewała się szoku – Cześć Skarby! – przywitała się głośno, podchodząc do każdego dziecka i tuląc do siebie. Już po chwili dało słyszeć się głośne śmiechy i skrawki opowieści, co każde z nich robiło przez ostatnie dni – Moi drodzy. Jestem tu, a to znaczy, ze muszę spytać… czy każde z was ćwiczyło w ostatnim czasie? – cisza, jaka zapanowała po tym pytaniu była jednoznaczna – No nie! – machnęła rękoma dziewczyna, nadymając policzki, tym samym wywołując ogromną falę śmiechu w Sali, w której uczestniczył również Dom – To ja wam gościa przywiozłam, a Wy nie chcecie się pochwalić tym, co osiągnęliście? Nie to nie! Chodź, Dom, idziemy – mrugnęła wesoło, biorąc perkusistę za ręke i prowadząc w stronę drzwi. Nie uszli daleko, bo po kilku krokach otoczyła ich kakofonia krzyków. Maggie uciszyła je machnięciem ręki. Nieco śmielszy chłopiec, z plakietką, na której widniało imie Leon, podszedł do pary i złapał wolną dłoń Czarnookiej.
- Pani.. My ćwiczyliśmy, na-a-prawdę – zająknął się.
- No własnie słysze, ze coś jest zmiana. No dobra. To, moje Skarby jest Dominic. Mój serdeczny przyjaciel – przedstawiła blondyna, który pomachał grupce dzieciaków – A. I jeszcze jedna, w sumie mało istotna rzecz… Dominic jest perkusistą. Takim zawodowym – dodała, odsuwając się, by po chwili wybuchnąć śmiechem na widok zdezorientowanego blondyna tulonego przez dziewiątkę prawie – nastolatków.
Blondyn śmiał się wraz z nią, co chwilę zerkając w stronę Brytyjki. Ponure myśli wyparowały, wesoła gromadka Maggie w zupełności przywróciła „starego” Doma. Podobieństwo, jakie na pierwszy rzut oka widział w każdej twarzy dzieci, okazało się być zwykłym złudzeniem optycznym. Spotykał się z różnymi fanami, również niepełnosprawnymi. A przebywając na przykład w pobliżu osób z Zespołem Downa nie przystawał, nie chciał z nimi rozmawiać, może był tolerancyjny, ale zbyt długi czas w towarzystwie osób chorych skutkowała później dosyć poważnymi przemyśleniami na temat braku sprawiedliwości na świecie. Wolał tego unikać. A tutaj.. „Przyprowadziła mnie do tego miejsca, poznała ze swoją grupą, pokazała, ze każdy jest sobie równy. Jednak” – myślał, wpatrując się w Szatynkę, która rozmawiała z wychowawcą grupy.
- A-a pokażesz na-a-a-m jak gra-a-asz? – usłyszał uśmiechniętą dziewczynkę z dwoma kucykami. Z całej grupy to własnie ona-Dora tuliła go najmocniej – ja lubie grać na tym! – wskazała na czarne pianino, stojące w rogu Sali – a-a Simon gra na pe-e-e-rkusji, poka-aż mu! – podprowadziła blondyna w stronę instrumentu. Oddychając nieco szybciej, usiadł na stołku. Chwycił w dłoń pałeczki i ku uciesze grupy, zaprezentował typowy trick każdego, kto potrafi i kocha grę na perkusji. Po głośnych oklaskach, zastanowił się.. „co mogę zagrać, a co każdy rozpozna, jednak pokazując, że potrafię grać” – myślał.. Sekundę później wpadł na pomysł. Ostatni wdech…
Magggie, słuchając opowieści o poczynaniach swoich podopiecznych, zupełnie straciła kontakt z rzeczywistością. Dopiero pierwsze dźwięki, które rozpoznała niemalże natychmiast, sprowadziły ją na ziemię… Zaskoczona spojrzała w stronę uśmiechniętego Dominica, który jedną pałeczką wskazywał w jej stronę. Wraz z Ronem – wychowawca, podeszli nieco bliżej.
- Dobry jest – pochwalił nieco starszy mężczyzna, kiwając z uznaniem głową, by po chwili sam chwycić za gitarę i dołączyć.
Czarnooka, podążając za nie wiadomo, jakim impulsem, wzięła mikrofon i zaśpiewała jedną z najbardziej znanych, przynajmniej w tym ośrodku, piosenkę U2. „Where the streets have no name” – bo to o tą piosenkę chodziło, uchodziła tutaj, za swoisty hymn. Przynajmniej od czasu, kiedy, po wielu miesiącach starań, rozmów, próśb i jęków, budynek odwiedził cały zespół. A ten utwór wykonali, niemalże na „spontanie”. Nie proszeni przez nikogo.
Niezapomniane minuty. Uśmiechając się sam do siebie, do dzieciaków, do nieznajomego mężczyzny, który wcale nie był gorszy od Davida Evansa i do samej Maggie, która świetnie odnalazła się w roli głównego głosu, Dom po raz pierwszy od ponad tygodnia poczuł spokój, jak nigdy, w tym czasie. Zamknął oczy, po raz ostatni uderzył w talerze. Owacje, jakie usłyszał, zaraz po, były nieco głośniejsze, niż się spodziewał.. Otworzył oczy, widząc dwa razy, a może nawet trzy razy więcej osób w pomieszczeniu, niż było, zanim zaczał grać. Zaskoczony spojrzał na Maggie, która w tej chwili wydawała się mu jaśnieć. Błyszczeć. Lśnić.  Wyszedł zza instrumentu i ukłonił nisko, czując się tak jak zazwyczaj po koncercie – pełen pozytywnej i tylko pozytywnej energii.
Kolejne godziny spędził na dokładnym omówieniu swojego instrumentu. Na ten specyficzny wykład zeszły się wszystkie grupy z całego obiektu. Uzbrojony w mikrofon, zupełnie bez żadnego wcześniejszego przygotowania, improwizował, co rusz wrzucając, co bardziej śmieszne sytuacje z tras koncertowych. Błędy swoje, lub chłopaków. Po dwóch godzinach, które minęły, niczym mrugnięcie, z lekką chrypą, po raz ostatni ukłonił się, a brawa zalały salę. Głosy, śmiechy cichły, by po chwili zupełnie zniknąć. Został sam z Maggie, która stała oparta o ścianę.
- Gdzie wszyscy? – spytał
- Rozwaliłeś nam plan dnia, gwiazdo – poszli na obiad – zaśmiała się Brytyjka, przechylając nieco głowę – Pewnie też zgłodniałeś, chodź, odstąpie Ci swoją porcję budyniu – wyciągnęła w jego stronę dłoń.
- Ale najpierw musze Ci podziękować.. To było.. Te dzieciaki… Ta energia… Boze mój! Niesamowite – krzyknąl i w podskokach znalazł się naprzeciwko Szatynki, która wycierała oczy z łez śmiechu.
- Wesoły króliczek z Ciebie. Nareszcie – dodała, smiało patrząc w niebieskie tęczówki muzyka.
- Nooo… Jakieś leśne duchy mnie odmieniły – wyszczerzył się i pogładził dziewczynę po policzku.
- Lepiej niech tak zostanie, bo Cię nakarmie jabłkami i sfotografuje – zagroziła, dźgając mężczyznę w ramiona. – A dzięki Mattowi wiem co Ci się dzieje po jabłuszkach, więc uważaj!
- Obiecuje! – Usta Szatynki były tak blisko. Blondyn nie mógł oderwać od nich oczu, jednak nie nachylił się. Nie od razu. Dopiero po otrząśnięciu się i wypłynięciu z głębin wielkich oczu dziewczyny, pocałował.
Nikt im teraz nie przeszkodził, nikt nie wszedł, nie zawołał, nie piszczał na widok pająka, ani nie wchodził z hiobowymi wieściami.. Byli sami, Dominic wrócił, a Maggie po raz kolejny oddała pocałunek, przyciągając muzyka mocniej do siebie. Nawet zarost jej nie przeszkadzał…
Po dłuższej chwili oderwali się od siebie i zerkając, co rusz jedno na drugie, zmierzyli do stołówki. Trzymając się za ręce.

środa, 5 września 2012

IX


DOMINIC:
Lot do Londynu minął bardzo szybko. Matt bez przerwy patrzył przez okno, co jakiś czas próbując zagadnąć przyjaciela, jednak po trzeciej próbie dał za wygraną. Martwił się o Chrisa, ale zachowanie Doma również dawało mu do myślenia. „Najpierw rozwiążmy jeden problem, potem będę się martwić kolejnym” – postanowił w duchu. Howard przez dwie godziny, nie odezwał się do gitarzysty ani słowem. Jedynie kiwał głową, albo wzruszał ramionami. Był zły. „Zawsze mam takie szczęście… Z jednej strony coś zaczyna się układać, to z drugiej się sypie” – jęczał w myślach. Zamknął oczy, wsłuchując się we wszechogarniającą ciszę panującą w samolocie.
Przypomniał sobie wydarzenia, jakie miały miejsce zaledwie kilka godzin wcześniej. Zaskoczenie na jej widok, kiedy schodziła ubrana tak… sexownie, ale jednocześnie strasznie… Później, już w restauracji, nie odrywał od niej wzroku. Mimo, ze siedząc z tamtym gościem męczyła się straszliwie, zachowała powagę i uwodzicielski uśmiech na twarzy.. Widział też jej reakcję, kiedy ten.. Kalvin.. czy Kelvin położył rękę na jej kolanie, jakby chciała wbić swoje szpilki  w jego czaszkę, ale i tym razem się opanowała.. Późniejszy uśmiech triumfu..  Widział jej ulgę, kiedy z szerokimi uśmiechami wracali do jej domu,  no i później.. kiedy wyszła spod prysznica, a jego nozdrza uderzył delikatny zapach frezji.. Coraz bardziej przekonywał się do tych kwiatów, a dzięki Internetowi wiedział nawet jak wygladają. Przypomniał sobie pocałunek i lekko się uśmiechnął.. Taki delikatny, słodki…
- Ej.. co jest? – usłyszał Matta
- Nic..
- Bogu dzięki!! Już myślałem, ze coś Ci odgryzło język, czy coś.. Wszystko dobrze?
- Mhm..
- No i znowu – załamał ręce wokalista – A! Już wiem.. Zły na mnie jesteś że wszedłem do Was.. tak.. Wam coś przerywając. Już nie przeżywaj tego, jak mrówka okres, no – wyszczerzył się do Blondyna.
- Nie jestem na Ciebie zły, ufoku. Szkoda mi tylko, ze to wszystko tak wyszło… Bo szczerze to wolałbym być gdzieś indziej – dodał ciszej, sadząc, ze Bellamy tego nie usłyszy, ale po chwili poczuł dłoń na swoim ramieniu.
- Zobaczycie się w Londynie, jak tylko wróci, a wtedy… - urwał z błyskiem w oczach.
- Znając ją to wtedy będę musiał zaczynać od nowa..
Jeszcze przed północą Anglicy wysiedli na lotnisku Heatrow. Nie zastanawiając się długo, pojechali do szpitala, w którym znajdował się Chris.
Mężczyźni z torbami, biegli do wyznaczonego przez pielęgniarkę korytarza, w którym zastali zapłakaną Kelly. Zgarbiona, zapłakana kobieta wpatrywała się w szarą podłogę. Dominic spojrzał w panice na Matta. Przez te wszystkie lata poznali się na tyle, ze nie potrzebowali słów. Tak było i teraz. Szatyn czuł dokładnie to samo co on sam…
- Kelly? – Spytał Blondyn, kucając przed zapłakaną kobietą – Kulka, co się dzieje? – Używając jej przezwiska, jeszcze z liceum, chciał nieco rozweselić pulchną szatynkę, która chlipnęła tylko.
- Lekarz powiedział, ze jeszcze troche i nie zatamowaliby tego krwotoku – szeptała, w obawie przed kolejnym załamaniem. Dom usiadł na chłodnej, szpitalnej podłodze i zamknął oczy, a Matt wyszczerzył się tylko.
- Czyli jest wszystko dobrze? – spytał z nadzieją.
- Oprócz tego, że musi tu spędzić naprawdę długi czas… to tak.
- To jak to było dokładnie?
- Kolacja, jak zawsze. Uprzedzałam go.. Mówiłam, że to się źle skończy, ale przecież on jest najmądrzejszy, wie lepiej, to wypił kieliszek wina. Na jego nieszczęście ten kieliszek dopełnił tego, nad czym pracował przez bardzo długi czas.. Zaczął zachowywać się, jakby wypił co najmniej trzy butelki, potem mówił do siebie – urwała Kelly, by odpedzić od siebie obrazy, jakie ze zdwojoną mocą uderzyły – A na końcu przewrócił się, dostał jakiś drgawek, zaczał pluć krwią… To było straszne – jęknęła cicho i na powrót zaczęła płakać.
Muzycy weszli do Sali, gdzie za pomocą rurek, do wielkich, piszczących przyrządów podłączony był basista. Na twarzach uśmiechniętych zazwyczaj przyjaciół malowało się rozgoryczenie. Matt jako pierwszy się podłamał. Usiadł przy Chrisie, chowając twarz w dłonie. Nawet największy optymista w zespole stał teraz ze zmarszczonymi brwiami, próbując sobie to wszystko poukładać.. „Zakładamy zespół, jest świetnie, zaczyna się to wszystko kręcić i nagle… to, na co pracowaliśmy może runąć.. „ – myślał. Spojrzał na Matta, ponownie na Chrisa i wzdychając ciężko wyjął swój telefon. Zaciskając mocno usta  starał się podjąć najbardziej słuszną decyzję.. Po kilku sekundach bezczynnego wpatrywania się w ekran.. Wyłączył telefon…

MAGGIE:
Dzień, dwa, w końcu tydzień. Nic.. Zero informacji.. Wyłączone telefony, brak maili…Początkowo Maggie chodziła wszędzie z urządzeniem. Kiedy mijał tydzień, nie patrzyła nawet w stronę nowej zabaweczki, którą przecież dostała od muzyków..
- Może ruszysz w końcu ten swój tyłek i pojedziesz ze mna do Londynu? – spytał po raz któryś Nick, rozwalając się w salonie rodziców Maggie – Siedzimy tu i zamulamy tylko, a może Dom potrzebuje rady psychologa? – mrugnął porozumiewawczo, na co Szatynka tylko prychnęła – Nie prychaj mi tu!!!
- Nie wnerwiaj mnie, pasożycie jeden – warknęła, patrząc z ukosa, jak piegus pożera ostatni kawałek jej ulubionego ciasta – No, co. Siedzisz i wpieprzasz ciasto czekoladowe mojej mamy!  - krzyknęła
- Ja Ci o Domie, a ty mi o cieście.. Ale cóż.. Każdy ma swoje priorytety.. Dla mnie problem jego byłby ważniejszy od ciasta..
- Od tygodnia nie odbiera moich telefonów.. Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy jak ja się martwiłam – jęknęła..
- A używasz czasu przeszłego ze względu na…?
- Na to, ze trzeba wrócic faktycznie do Londynu, ale! – dodała, widząc już otwierające się usta przyjaciela i wesoło świecące oczy – w sprawach naszego ostatniego roku, poszukać sobie pracy, jakiejś konkretnej, mieszkanie na oku już mam. A o nich zapominamy, Nick i wiesz, ze mówie to poważnie…
- Ty chyba siebie nie słyszysz! – wrzasnął rudzielec, czerwieniejąc nagle – Facet wraca do swojego kumpla, zapewne wspiera jego i jego rodzine, a wiesz, ze Chris ma wesołą gromadke dzieciaków, kończąc przy okazji nagrywać kolejny krążek! I oczekujesz czego? Że rzuci wszystko żeby tu być z Tobą? Sorry, siostra ale jestes ego..
- Uważaj…
-…ISTKĄ – wykrzyczał prosto w twarz zaskoczonej Czarnookiej – nie bójmy się nazywać rzeczy po imieniu! Kurwa, co za baba z Ciebie! Troche empatii i współczucia!
- Mam ich aż zanadto! I co, wrócę do Londynu, zobaczę go i co.. przywitam się grzecznie? Wezmę na terapię? Nick tu NIC NIE ZASZŁO! NIC NIE BYŁO! Wmówiłam sobie coś, zresztą jak zawsze, a potem dostałam po nosie. Pocałunek jest tak powszechną rzeczą, ze jego nie biorę nawet pod uwagę. Ocknij się! Piękna bajeczka z Twoimi Muzami zakończyła się w momencie startu ich samolotu. – rzekła z wściekłością Szatynka – Przecież to nierealne! Spotkać takich muzyków, zaprzyjaźnić się.. Zejdź na ziemię… Mówisz o współczuciu? Od tygodnia szukam czegokolwiek, co mogłoby mi na przyszłość pomóc w takich wypadkach.. co mogłoby mi pomóc, gdybyśmy się jeszcze kiedyś z Chrisem spotkali.. I już nie chodzi o Doma – dodała nieco ciszej – Ja chce pomóc. Wyrywam się wręcz do tego.. Ale skoro odtrąca się wyciągniętą dłoń… - nie dokończyła, spoglądając w końcu na przyjaciela bez swoich masek, jakie przywdziewała, by pokazać jaka jest silna. Brytyjczyk uspokoił się momentalnie, widząc ból w Czarnych oczach Maggie. Tak wiele bólu. Bez słowa podszedł do dziewczyny i mocno ją przytulił.
- Nie wiedziałem – szepnął w jej włosy
- Już dobrze – Maggie wyprostowała się, uśmiechając lekko – Wracajmy do tego wariackiego miasta…
Na drugi dzień, z samego rana, przyjaciele wsiedli w pociąg. W Londynie byli w południe. Jadąc do mieszkania, Brytyjczycy nie odzywali się od siebie. Po przekroczeniu ich małego mieszkanka, Szatynka od razu zamknęła się w swoim pokoju, z którego nie wychodziła przez resztę dnia. Wieczorem usłyszała nieśmiałe pukanie do drzwi.
- Chodź ze mną pobiegać – rudy wsunął nieśmiało głowę do pokoju dziewczyny, zastając ją nad książkami. Maggie, skinęła na propozycję i w mgnieniu oka, przebrała się.
Jak zazwyczaj, tak i tym razem ruch przyniósł otrzeźwienie i spojrzenie na problem z całkiem innej perspektywy. Dużo rozmawiali z Nickiem tego wieczora. Potrzebowali też chwili, by przetrawić, wcześniej wypowiedziane, czy wykrzyczane słowa.
- Przepraszam – szepnął piegus, siadając na „ich” ławce w ST. James park.
- Nie przepraszaj. Miałeś po części rację. Jestem egoistką. To znaczy nieco mniejsza, niż myślisz, ale jestem. Chciałam, żeby był tu ze mna – przyznała.
- Czyli jest dla Ciebie nadzieja! – Nick, aż klasnął w dłonie – jednak chodzi o Dominica! Jakże się ciesze, ze Jeff nie wytępił w Tobie wyższych uczuć – sapnął wesoło.
- oooj, powiedzieć Ci tylko jedno zdanie, a Ty już sikasz w majtki z wrażenia.. – jęknęła, kręcąc głową – no nic. Chodź do domu. Jutro ide do dzieciaków.
Brytyjka przez bardzo długi czas szukała placówki, w której mogłaby odbyć swoje praktyki. Dyrektorzy takich ośrodków niechętnie wpuszczali za swój próg osobę obcą. Jednak udało się. Po dwóch miesiącach poszukiwań, Maggie dostała pozytywną odpowiedź jednego z nowo-powstałych gabinetów terapeutycznych. Innowacja polegała na wszelkich rodzajach instrumentów, jakie znajdowały się wewnątrz kolorowego budynku, na przedmieściach Londynu. Grupa, w której pracowała Czarnooka składała się z dziewiątki dzieci w przedziale wiekowym 10-12 lat. Kiedy dziewczyna dowiedziała się, że w jej grupie są dzieci z Zespołem Downa, przeraziła się. Bała się swojej reakcji, tego, że jej ukryta empatia i współczucie wezmą górę, przez co racjonalne myślenie zostanie zepchnięte na skrajne tory. Jednak po tygodniu, dzieci przyzwyczaiły się do nowej osoby, obdarzyły Brytyjkę zaufaniem, doprowadzając do sytuacji, w której każdy dzień w poradni, Maggie traktowała za nagrodę.
I tym razem, idąc do swojej Sali, szatynka tryskała dobrym humorem, a zmartwienia związane z niedawnymi wydarzeniami przestały istnieć. Na chwilę.
Do domu wróciła dopiero wieczorem i jej nozdrza uderzył znajomy zapach…
- Co za boginy Cię odmieniły? – zaśmiała się od progu, rozpinając sweter – pieczesz zapiekankę z makaronem?? Oj Nick, przeskrobałeś coś? – spytała tonem surowego rodzica, wchodząc do kuchni, gdzie zastała Matta w czerwonym fartuszku, z namalowanym ogromnym, uśmiechniętym bananem, i pseudo-czapką kucharską na głowie. Widok gitarzysty, mieszającego drewnianą łyżką w kilku garnkach naraz był.. niecodzienny. Maggie nie mogła się powstrzymać i roześmiała się serdecznie, z oczu poleciały łzy, a po kilku minutach doszedł ból szczęki i brzucha. Kiedy opanowała się na tyle, by otrzeć oczy i tłumiąc kolejną falę wesołości i usiąść na krześle, spojrzała na muzyka, który patrzył na nią tak, jakby spotkał się właśnie z najbardziej niezrównoważoną osobą na świecie.
- Nie rozumiem, co Cię tak bawi… To zwykły fartuszek – rzekł po prostu, unosząc nieco brwi i uśmiechając się lekko – to ja tu haruje, żyły wypruwam! – pokazał ręce po łokcie ubrudzone masłem… albo majonezem – a Ty wchodzisz i się śmiejesz.. Ja nie wiem.. Zero poszanowania sztuki kulinarnej – pokręcił z niedowierzaniem głową.
- To ja… może… Salon… Nick…? – wydukała Brytyjka, czując, że jeszcze chwila i zacznie śmiać się tak głośno, jak jeszcze nigdy. W odpowiedzi zobaczyła tylko jak Bellamy macha niedbale ręką w stronę pomieszczenia. Wchodząc do saloniku, dziewczyna spotkała się z kolejnym niecodziennym obrazkiem: Dominic, zwinięty w kłębek na ich kanapie, chrapał w niebogłosy, tuż obok Nicka i nieznanej Szatynce kobiety, którzy z kolei rozmawiali przyciszonym głosem, by (chyba) nie obudzić perkusisty. Nie zauważyli Maggie, która stanęła prawie przed nimi. Kręcąc z niedowierzaniem głową, kucnęła przed blondynem i złapała go mocno za nos. Na efekty nie trzeba było długo czekac. W połowie kolejnego oddechu, Dom nie mogąc zaczerpnąć tchu, obudził się w panice i spadł z łóżka… Wprost na Czarnooką.
- O Jezu….
- Nie trzeba.. Możesz mi mówić Maggie – zaśmiała się Brytyjka
- Nie no.. – usłyszeli nad sobą Szatyna – Co wchodzę do pokoju, to wy się obściskujecie. Dajcie spokój. Ludzie są samotni… - rzekł nieco ciszej i zaszyl się na powrót w kuchni.
- Zszedłbyś z Maggie.. Serio…. – słysząc nieznaną do tej pory kobietę, Maggie spojrzała w jej stronę. Niska, ładna, o bardo kobiecych kształtach z ciemnymi włosami..
- Cześć, piękna – usłyszała tuż przy uchu, po czym poczuła lekkie muśniecie w policzek, by sekundę później stać już tuż obok wyszczerzonego Doma. Spojrzała zdezorientowana na Nicka, którego wzrok zdawał się mówić: „Coś mówiłaś o końcu bajki?”
- Kelly, chodź do Matta, zobaczymy czy nam kuchni nie spalił – Nick z perfidnym uśmiechem spojrzał na perkusistę – A Ciebie iło było w sumie poznać – wyszczerzył się po raz ostatni i wraz z nieznaną Kelly zniknęli z zasięgu wzroku. Blondyn z zakłopotaną mina czekał najwidoczniej na wybuch dziewczyny, która ściągnęła brwi obchodząc muzyka, w ostateczności z cała siłą uderzyła mężczyznę w ramię.
- Już wierze Rudemu. Jesteś silna – jęknął, masując rękę
- Czy ty wiesz, jak ja się martwiłam? Nie dawałeś znaku życia! – z każdym słowem uderzenia były coraz słabsze. Muzyk objął Szatynkę śmiejąc się głośno.
- No wiem, skończony pajac i laluś ze mnie, wiem. Przynajmniej tak mnie nazwał Nick – wskazał na kuchnie, gdzie było podejrzanie cicho – Chcesz coś dorzucić?
- Jesteś.. jesteś… jesteś.. Agrrrh! Jesteś niereformowalny!! Lampardziatko od siedmiu boleści – warknęła, wywołując jeszcze głośniejszy śmiech.
- Powiedziała największa panikara świata. Wiesz, ze byliśmy z Chrisem..
- A jak on? Wszystko dobrze? – złość Brytyjki zniknęła w mgnieniu oka.
- Lepiej. Jakoś mega nie jest, ale.. Żyje. To już coś.
- A ta kobieta? Nick ma panienke nową? – dodała nieco głośniej, skąd wybiegł Nick, cały czerwony na twarzy
- czy Tobie.. tylko.. jedno.. w głowie?? – spytał z przekąsem.
- Zdyszałeś się, rzuć palenie, albo zacznij biegać – Kelly Wolstenholme weszła w tym momencie do saloniku. Nick z otwartymi ustami patrzył to na Kelly to na Maggie. Ciszę przerwał Dom, który klasnął w dłonie, przyciągnął do siebie obie kobiety.
- Maggie, znalazłem Ci siostrę! Cieszysz się?
- Boże.. Za duże stężenie wredoty na takim metrażu. Idę się rzucić z okna…
- najpierw zjedz moje popisowe danie! – Matt z talerzami dumnie kroczył w stronę przyjaciół
- Ze wszystkich słów najbardziej nie lubie „popisowe” i „danie”. Zwłaszcza w jego wykonaniu. Nick, pokaż to okno. Też skoczę – Dom z nieszczęsną miną wpatrywał się w talerz na którym było… coś…
- Nie narzekaj, ignorancie! Jesteś hiper, pro i w ogóle. Nie boisz się pajaków, ratujesz damy z opresji i moja mama się w Tobie kocha, umiesz gotować i sprzątać. Jesteś pedantem i tak dalej. Daj mi szanse się wykazać! – warknął Bellamy, wywołując śmiech kobiet.
Danie Matta zrobiło furorę, nawet na Howardzie, który oficjalnie przeprosił przyjaciela, skłonił się nisko i poprosił o dokładkę. Wieczór upłynął im w bardzo wesołej atmosferze. Kelly, która okazała się wierną, nieco starszą kopią Maggie załapała z Brytyjką doskonały kontakt. Okazało się, że Chris na leczeniu ma zostać przekierowany do specjalistycznego szpitala, gdzie wejścia maja tylko lekarze. Stąd też propozycja muzyków, by zorganizować wspólną kolację, odganiając nieco złe demony zmartwionej kobiety.
- A przy okazji chciałem Cię przeprosić – dodał blondyn, kończąc opowieść.
-Ok. Wybaczone. Ale… wiesz.. potraktuj to jako ostrzeżenie – Maggie ze spokojem spojrzała na zaskoczonego perkusistę i ścisnęła mocno ramię, w które dostał. Dom skrzywił się nieco, lecz nie skomentował.
Późniejsze porządki, zmywanie talerzy, tym razem z Mattem, już w nieco spokojniejszej i poważniejszej atmosferze przyniosły Maggie nieco niepokojące wieści.
- Nie dość, ze Chris, zajmowanie się Kelly i płytą, to Dom niedługo też zacznie świrować…
- Co masz na myśli?
- Zbliża się kolejna rocznica śmierci jego ojca. Zazwyczaj wtedy bierze sobie wolne, jedzie do mamy, wyłącza telefon i zapija się w trupa. I tak rok w rok – Błękitne tęczówki spoglądały z powagą w czarne – zresztą już widac po nim. Jest taki… ja wiem. Przygaszony?
- Co można zrobić?
- W tym sęk… Nie mam pojęcia. Bo to raz próbowałem? Gadać, tłumaczyć, nawet zabierać mu alkohol, ale nawet jego matka wzrusza ramionami i mówi,z e to minie… No i mija.. po tygodniu… - Maggie zmarszczyła brwi i zastanowiła się chwilę..
- Matt?
- Co wymyśliłaś?
- Musisz mu zakazać wyjazdu do mamy. Wymyśl coś, ja wiem… płyta, cokolwiek.. Ale niech  zostanie w Londynie.
- Ale co wymyśliłaś?? – dopytywał gitarzysta, ciekawsko wpatrując się w Brytyjkę.
- Jest jedno miejsce… i skoro mnie poprawia się tam humor to i jemu pomoze. No i jest tam perkusja – dodała, mrugając porozumiewawczo – wystarczy go tam zawieźć.
- Jeśli Ci się uda, Pobłogosławię Wasz związek. Ba! Nawet zostanę twoim drużbą! – krzyknął, po czym przytulił mocno zaskoczoną Maggie…
- Przestańcie mnie swatać z nim! Jak mogę być z facetem, który ma więcej różowych rzezcy niż ja miałam przez całe życie! – zaśmiała się.
- To tylko ciuchy. Ponoć jest świetny w łóżku – znów mrugnięcie z tajemniczą miną – tak przynajmniej zachwalała jego poprzednia dziewczyna.
- Świetnie. Bóg sexu w różowych stringach – jęknęła Maggie, po czym razem z Bellamym wybuchli głośnym śmiechem.