środa, 5 grudnia 2012

XIX


- Widzisz, Jimmy? Wystarczy, ze lekko rusze nadgarstkiem a te kilka strun pokazują, na co je stać – uśmiechnął się Howard, siedząc naprzeciwko swojego pieska w swoim pokoju. – No i gadam z Tobą. To wcale nie jest oznaka, że czegoś mi brakuje, prawda?
- Wcale! – usłyszał od progu głos swojej matki, która stała ze skrzyżowanymi rękami, i z rozbawieniem przyglądała się tej scenie – Nie wyganiam Cie, ale… siedzisz całymi dniami u mnie, mimo, ze Twój dom jest o wiele większy i ładniejszy, brzdękasz coś całymi dniami, mówisz do psa. Gdybym Cie nie znała, to bym zaczeła podejrzewać, ze się zakochałeś – ostatnie słowo, kobieta wypowiedziała z szybkością pocisku karabinu maszynowego – ale ze Cię znam..
- To co?
- To twierdze, ze nastąpiła kolejna kłótnia kochanków. Co Ci zrobił Matt? – roześmiała się, wprawiając również w nieco lepszy humor blondyna.
- A czy to zawsze ja musze robić za tego złego? – wyszczerzony Bellamy stanął obok Pani Howard i pocałował ją w policzek – Dziendoberek!
- Czasem boje się tego, jak bardzo czujesz się u Nas swobodnie – pokręciła głową – mogłam być na przykład nago!
- Po I nie paraduje Pani bez niczego, kiedy Pani młodsza pociecha jest w domu, a nawet jeśli.. to mógłbym patrzyć na Takie ciało… - skwitował, wpatrując się w sylwetkę kobiety.
- Matt. Ale wiesz, ze to moja matka jest?
- No i?
- Patrzyłbyś na moją matkę nago? A co ze mną? – postronny obserwator, widząc minę Dominica w pierwszym odruchu chciałby go utulić, zapewnić, ze wszystko będzie dobrze, a potem zgodzić się na wszystko. Dosłownie wszystko.
- To ja już sobie pójde – stwierdziła Pani Howard, po czym bez słowa, za to z widocznym niesmakiem na twarzy zniknęła w holu. Muzycy odczekali kilka chwil, aż drzwi jej sypialni zamkną się i roześmiali się serdecznie.
- To było piekne – zaśmiał się gitarzysta, przybijając przyjacielowi piątke i siadając naprzeciwko blondyna, na podłodze
- Jesteśmy coraz lepsi. Jeszcze troche i faktycznie uwierzy, ze jesteśmy razem – wyszczerzył się perkusista. Po tych słowach w pokoju zapanowała trudna do wytrzymania cisza.
- Przepraszam Cie
- Ale jestem palantem, tu miałeś racje.
- Aż sobie zapisze to, ze się ze mną zgadzasz. To co teraz?
- Ogarniam się, potem Cię i jedziemy do Chrisa.
- Oooooo! To bardzo dobry pomysł jest! – wyszczerzył się Szatyn, knując już w myślach kolejny chytry plan – Kiedy pojedziemy? Może tak na początku przyszłego tygodnia?
- Nie powinienem pytać, co znowu wymyśliłeś, prawda? Nie chce wiedzieć?
- Otóż to! – rzekł wesoło wokalista, po czym wysłał krótkiego sms-a. – a! lubisz róże?
- Ja? Osobiście wole stokrotki… No Chłopie, no! – machnął rękami Howard.
- Cytując klasyka: Schowaj gałązki. A wiesz, ze Maggie lubi róże?
- Wcale, ze nie. Woli frezje – Matt w tym momencie zrobił wielkie oczy, ale nie skomentował tego – A czemu pytasz?
- A tak sobie. To co, skoro pokój powrócił do Gumisiowej Doliny, co będziemy dzisiaj robiiić? – Bellamy skrzyżował nogi i zaczał kołysać się w przód i w tył – Masz banany?
- Banany w kuchni, dvd z Gumisiami w Sali telewizyjnej. Idź, zaraz dołącze. No co? – spytał, patrząc na zmarszczone brwi przyjaciela – zacząłem coś komponować, nie wolno mi?
- Czasem to aż się Ciebie boje, Dom. Ale szybko, dziś poznamy tajemnice soku z gumijagód! – krzyknął Szatyn biegnąc do ogromnego pokoju telewizyjnego – Chodź bo poznam go bez Ciebie!
- Debil jesteś! Też chce znać ten sekret! – Howard w kilka sekund wpadł za przyjacielem do pokoju i stanął tuż przy ogromnym stojaku, na którym było na oko kilkaset płyt. – Dom będzie skakał razem z gumisiami! – prawie pisnął z przyklejonym uśmiechem od ósemki do ósemki.
- A z Domem kosmici i żyrafy – zarechotał gitarzysta i kucnął, by uspokoić nagły wybuch śmiechu – Kosmici jeżdżący na żyrafaaa…. – nie dokończył. Atak wesołości był na tyle silny, że po policzkach spłynęły łzy.
- Uspokój.. się.. bo.. piszczysz jak baba. – wysapał Howard trzymając się za brzuch – i na przyszłość. Nie żyrafy tylko GEPARDY! Żyrafy są bee, a gepardy spoko. Nie myl.
- Ale kosmici na gepardaaaa…….
Kilka odcinków później, po niezliczonej ilości popcornu, przegryzanego co rusz bananami, muzycy tępo wpatrywali się w wyłączony już ekran telewizora.
- Ale weź mi wyjaśnij, bo ja Cie nie rozumiem.  – wyprostował się nieco Bellamy, zerkając na blondyna – co Tobie w niej nie pasuje?
- Czy Ciebie naprawde dziś najęli? Musimy wciąż rozmawiać o Maggie? – jęknął w odpowiedzi, zakrywając twarz dłońmi.
- Musimy. Bo ja Cie nie rozumiem. Widziałeś Ty w życiu coś bardziej ładnego?
- Tylko Ty możesz piękną kobiete nazwać ładną.. Nie wiem. Jest młodziutka.
- Oh, nie wiesz czasem, uważaj bo się przestrasze – zironizował Matt – Dobra. Na koniec złota myśl do rozpracowania, uwaga mówię: Jeśli nie chcesz być z nią, bądź tuż obok – uniósł palec w „mądrym geście”
- Pytanie, czy ona zechce – szepnął prawie perkusista, wychodząc z pokoju.
- Już wujcio Matti się o to postara…

Sprawy w Londynie miały się świetnie. Budynek po trudach i znojach, nareszcie stał się własnością Maggie. Szatynka ze łzami w oczach podpisywała ostatnie papiery, w obecności Paula.
- Czyli co, idziemy świętować? – spytał wesoło, oficjalnie gratulując dziewczynie.
- Ja zaraz spadne.. Jedyne czego chce, to się wyspać. Porządnie… - sapnęła z ulgą – no ale nie wypada tego nie świętować. Dobra. Zapraszam Cie dzis do siebie na kolacje. Z Nickiem i moim tatą – dodała po chwili, zauważając widoczny spadek dobrego nastoju u mężczyzny.
- No dobrze. Skoro zapraszasz. Będę wieczorem. – ucałował Brytyjkę w oba policzki i wyszedł z żółtego budynku.
Czarnooka odetchnęła głęboko, siadając na nieco brudnym parapecie. W wyobraźni widziała, gdzie będzie stało jej biurko, sofa, stoły i rośliny. Zamierzała zrobić użytek i rozsławić swoje nazwisko na większą część dzielnicy .  Jakąś godzinę później z lekkim uśmiechem zmierzała w stronę metra. Czekajac na przejściu dla pieszych na zielone światło, usłyszała dźwięk przychodzącej wiadomości. Od Matta:
„Początek przyszłego tygodnia aktualny? Do zobaczenia u Chrisa?:)”
Bez zastanowienia odpisała: „Tak. Widzimy się w poniedziałek:) PS: Mam już swojego Kanarka!”
Z jeszcze większym uśmiechem na ustach wsiadła do metra i rozglądnęła się dookoła. Rozmawiająca ze sobą para, kilka starszych kobiet, młody, zaczytany chłopak, i meżczyzna, ponuro spoglądajacy w szybę. I oczywiście ten ostatni przypadek przykuł uwagę dziewczyny – blada cera, podkrążone oczy, smutny wzrok. Przykład – jak mawiała mama Liz – chodzącego nieszczęścia.
- Siedzącego w tym wypadku – mruknęła do siebie, uśmiechając się ciepło w stronę zmartwionego mężczyzny. Udało się. Zwróciła na siebie uwagę nieszczęśnika, który niemrawo odwzajemnił uśmiech, pozostawiając, tym samym swe oczy pełne smutku i goryczy.
Wzrokowy flirt trwał przez większą część podróży Brytyjki. Wysiadajac, Maggie uśmiechnęła się szeroko do nieznajomego i pomachała mu. Odprowadził ją do drzwi o wiele weselszy wzrok.
- Tato, znowu róże? – spytała głosno, wchodząc do mieszkania i widząc nowy bukiet – Ciekawe czy mamie też tak często kwiatki kupujesz? – spytała z przekąsem, odwieszając kurtkę na wieszak.
- Możesz się mamy zapytać – usłyszała wesoły głos z wnętrza saloniku. Szatynka znalazła się przy Mamie Liz w mgnieniu oka.
- A ja słyszałeeeeem coooś – zapiał Nick, niosąc w dłoniach wielką butelkę szampana.
- A ciekawe skąd to słyszałeś?
- Aaaaa tamten Pan mi powiedział – wskazał bezczelnie Paula, który opierał się o framugę drzwi.
- Wygląda Pan o wiele lepiej w zwykłym t-shircie i jeansach, niż w garniturze – z uznaniem pokiwała głową dziewczyna – pozwalam na cześciej.
- Tyle, ze mi nie wolno… Ale dziękuje. – W tym momencie Tom Gold, zaprosił całe towarzystwo do stołu. Póxny obiad minął całej piątce w bardzo miłej atmosferze, którą zepsuł deser.
- Bo my mamy z tatą prezent dla Ciebie – Mama Liz wyciągnęła dłoń w stronę czarnookiej, która niepewnie wzięła mały pakuneczek, trzymany przez matkę.
- Ale nie wybuchnie? – spytała z obawą, przykładając sobie pakunek do ucha i potrząsając nim jednocześnie.
- Siostro, jesteś głupia – zagrzmiał piegus, opuszczając z dezaprobatą głowę
- Ciicho. No bo na filmach… - urwała Brytyjka, widząc zawartość pakunku. Wyciągnęła zeń duży, srebrny klucz z dość sporą, czerwoną kokardą – Cooo t…
- Twoje mieszkanie. Nowe i własne. Przecznicę stąd – wypiął się dumnie Tom – Obiecalismy Ci, ze jeśli dasz ze wszystkim rade, zdasz najtrudniejszy rok na uczelni, znajdziesz miejsce dla siebie, to pomożemy Ci. Sama mówiłaś że ostatni rok nauki to tylko kilkanaście spotkań, bez egzaminów. Większośc czasu będziesz spędzać z pacjentami. Masz już gdzie ich przyjmowac, więc czas, by wielka Pani Psycholog zaczeła mieszkać sama. Odetniemy tą waszą wspólną pępowine – zaśmiał się, a potem spojrzał na twarz swojej córki i jej najlepszego przyjaciela. Obydwoje zbledli, a twarz wyrażała przerażenie.
- Ale.. Przeciez my zawsze razem byliśmy… - zaczał Nick
- I nigdy nikomu to nie przeszkadzało – dokończyła Maggie, przysuwając się w stronę rudzielca. – Czemu nie może tak zostać?
- Kochanie, zawsze chciałaś mieć własne mieszkanie – dorzuciła Mama Liz, dajac jednoczęśnie znać, ze dyskusja zakończona, a Szatynka ma czas do namysłu.
Tak wiec deser i atmosfera wokół deseru były gęste. Tylko obecny tam Paul próbował załagodzić sprawę i rozruszać nieco towarzystwo. Niestety bez skutku. Po zamknięciu się drzwi za Państwem Gold, w mieszkaniu przyjaciół na początku panowała niczym nie zmącona cisza, by w następnej chwili wybuchnąć kakofonią dźwięków. Głównie jęków i przekleństw. Paul patrzył na chmurną twarz Maggie, próbując ją rozgryźc. Na co dzień ciepłe i wesołe oczy były teraz zimne, i ciskające gromami.
- Ale zaraz – przerwał przyjaciołom prawnik – Ty – wskazał na Chudzielca – jęczysz,z e nie możesz zapraszać nikogo do siebie, bo jest Maggie, a Ty – spojrzał w kierunku naburmuszonej miny dziewczyny – zawsze chciałaś mieć własne mieszkanie. Teraz macie szanse. Przestańcie się wściekać, bo zachowujecie się, jakbyście byli co najmniej bliźniakami jednojajowymi, a patrząc na was, nie widze nawet krzty podobieństwa – zakończył i dumnie się uśmiechnął.
- Gówno wiesz! – powiedzieli jednocześnie przyjaciele, po czym każde udało się do swojej sypialni, zostawiając jednocześnie Paula samego na środku salonu.
- I na co Ci to było wszystko Hamilton? Te studia i aplikacje? Żeby się takie dwa pajace na Ciebie wypiely. No z kim ja pracuje… - jęknął, po czym położył się na kanapie i bez krempacji właczył telewizor. Pierwsza wyszła Maggie.
- No to racja – zaczeła od progu, przysiadając się obok chłopaka i zaczesując długie włosy – ale zrozum. Znamy się prawie ze od kołyski. Zawsze razem. A teraz… - urwała, kładąc głowę na ramieniu Paula
- Kiedyś musicie.
- Pan w t-shircie ma zawsze racje – zaśmiała się wesoło.
- Pani w t-shircie też ma, ale po większym zastanowieniu – odparł przyglądając się zielonej koszulce w rózne wzorki – Ładnie wyglądasz. Bardzo – dodał, niebezpiecznie nachylając się w stronę Czranookiej. Musnął wargami usta dziewczyny, która po kilku sekundach oddała leciutko pocałunek.
- Ja wiedziałem, ze będziesz w rodzinie – usłyszeli za sobą Nicka – ale idźcie się miziać do Twojej sypialni, co? Mecz chce w spokoju oglądnąć.
- Wypchaj się – Maggie na złosć przyjacielowi, zarzuciła prawnikowi ręce na szyję i mocno wpiła się w jego usta.
- Jesteś wredna. Weź się już dziś wyprowadź – jęknął Piegus – I telefon Ci dzwonił – rzekł, podajac Szatynce aparat, kiedy odkleiła się od bruneta. Jedna wiadomość.
„Przepraszam. Tęsknie. Dom.” I cały świat zawirował. Maggie odetchnęła głęboko i poczuła w brzuchu bandę uskrzydlonych barbarzyńców.
- Pieknie – szepnęła do siebie. Przeprosiła Paula i udała się do swojego pokoju.

środa, 28 listopada 2012

XVIII


Jeden sygnał, drugi, trzeci, piąty, dziesiaty… Czas, jaki Paul Hamilton spędził ze słuchawką przy uchu wydłużał się niemiłosiernie. Próbował od kilku godzin dodzwonić się do Maggie, miał przecież tak dobre wiadomości.. „musiało się coś stać..” – przeszło mu przez myśl, po raz kolejny naciskając czerwoną słuchawkę. Doszedł do pewnego porozumienia z prawowitym właścicielem budynku, w którym planowo swój gabinet miała otworzyć Maggie. Jednak by jej o tym powiedzieć, musiałby się najpierw dodzwonić do samej zainteresowanej. Czując, jak irytacja powolutku zaczyna wzbierać w jego wnętrzu, Paul wybrał numer do jedynej osoby, z otoczenia Brytyjki, która może wpłynąć na nią. Do Toma Golda.

W tym samym czasie w Teignmouth, a konkretniej w salonie, należącym do wokalisty pewnego dosyć sławnego zespołu, pewien blondyn rozłożył się na sporej, zielonej kanapie.
- I co, będziesz tak leżeć do czasu wyjścia krążka? Dom, ogarnij się chłopie! – Matt z typową dla siebie miną, rozsiadł się na puchatym, żółtym dywanie, obierając kolejnego w tym dniu banana – Spierdoliłes sprawe, no Twoja wina, jesteś palantem, to wiemy już. Ej! – krzyknął z pretensją, dostając w głowę poduszką – Powiedziałem to, co wszyscy myślimy. Co Ci odbiło, pytam po raz kolejny, żeby wypalić z najbardziej żałosnym i tępym tekstem świata? „Zostańmy przyjaciółmi” ? Dominic, serio? To już ja bym się do tego nie posunął!
- Skończ, do cholery! Nie cofne czasu. To raz. A dwa.. mamy teraz Odwyk Chrisa na głowie, przesunięcie premiery krążka i świecenie oczami, zeby cała prawda się nie wydała. Nie gadajmy już o niej, bo to nic nie da! Nie odbiera ode mnie telefonów, nie odpisuje na maile i sms-y. – skonczył już nieco ciszej blondyn, nie patrząc nawet w stronę przyjaciela.
- Aha. Czyli od dzisiaj Maggie stanie się jedną z tych „bezimiennych”? – zaśmiał się gorzko Szatyn – Ja tam jej się wcale nie dziwie, ze nie chce z Tobą gadać. Jak widziałem ją, kiedy wypadła z domu Chrisa, miałem ochote skopac Ci dupsko. Ok. – dodał, widząc mine perkusisty – niech będzie dla Ciebie jedną z bezimiennych, ale ja mam zamiar utrzymywać z nią kontakt – rzekł, kończąc rozmowę, i podchodząc do swojej wieży. Zatrzymał się na moment, rozmyślając jak jeszcze może dać do zrozumienia Howardowi, ze to co zrobił było jedną z najgorszych rzeczy jakie uczynił. Po chwili, Bellamy uśmiechnął się pod nosem złośliwie i włączył pierwszy krążek. Z głośników popłynęły pierwsze dźwięki. Matt z satysfakcją odwrócił się w stronę perkusisty, na którego twarzy malował się szok, wściekłość ale i odrobina skruchy.
- „Uno”? Naprawde?
- „This means nothing to me, because you are nothing to me, and it means nothing to me, that you blew his away…” – zaśpiewało dwóch Mattów: jednen z wrednym uśmiechem na ustach, mrożąc przyjaciela wzrokiem, drugi, z głośników.
- Nie wiem co za boginy Cie odmieniły, ale nie chce Cie dziś oglądać – warknął blondyn udając się do wyjścia. Nim zaczeła się druga zwrotka utworu dało się słyszeć mocne trzaśniecie drzwiami.
- Bellamy, jesteś geniusz – mruknął do siebie wokalista, a po chwili z szerokim uśmiechem położył się na kanapie i włączył telewizor.

Perkusista szedł przed siebie z zaciętą miną. Ignorował wszelkie zaczepki płynące ze strony swoich fanów (a raczej fanek), chciał się uspokoić, potrzebował tego. „Co się dzisiaj wszystkim stało, ze chcą mi dokopać” – myślał. Będąc dopiero na plaży, odetchnął nieco i zatrzymał się. Wpatrując się w spokojne fale, zaczął uświadamiać sobie co dokładnie się stało. Zacisnął mocniej wargi. Problemy Chrisa, zblizajaca się wielkimi krokami premiera „the resistance”, a na dodatek zerwanie miłej znajomości z Maggie, spowodowały u Howarda.. No własnie..
Przez kilka minut wpatrywał się w spokojne fale, a kilka minut później usiadł na zimnym i mokrym piasku i schował twarz w dłonie.
Tymczasem w Londynie, Maggie z Paulem robili co w ich mocy, by zakończyć sprawę z budynkiem w ugodowy sposób. Na całe szczęście Właściciel okazał się na tyle „miły” i rozsądny, ze kilka spotkań, telefonów i pism połowicznie rozwiązało sprawę.
- Nie rozumiem, dlaczego tak strasznie upiera się, przy takiej cenie! – jęknęła żałośnie Szatynka siadając naprzeciwko młodego prawnika.
- Mam nadzieje, że wiesz, czym jest zachłanność? – odparł wesoło Paul Hamilton, uśmiechając się do Brytyjki – Spokojnie. Damy sobie radę. Skoro facet spuścił z tonu po kilku rozmowach, to jeszcze troche, a odejdzie od pomysłu tej niebotycznej sumy. A póki co chodź – rzekł, podchodząc do Maggie i wyciągając rękę – zapraszam Cie na obiad. Należy się nam coś od życia.
- Pod warunkiem, ze wybierzemy coś najbardziej kalorycznego i niezdrowego.
- Proponuje pizze z dużą ilością szynki, tłustego sera i sosów, do tego cola, a na deser lody! Co Pani na to? – zaśmiał się, prawnik.
- Dla mnie bomba. Prowadź, wodzu!
Uśmiechnięci Brytyjczycy udali się do malutkiej restauracji. Kolorowy wystrój, pyszne, tłuste jedzenie i przede wszystkim wesołe towarzystwo bruneta, rozluźniły Maggie, pozwalając jej zapomnieć o wydarzeniach sprzed kilku dni. Co prawda przychodziły jeszcze momenty, w których niedawna rozmowa z Howardem uderzała w szatynkę, co zazwyczaj kończyło się płaczem, jednak z dnia na dzień i z godziny na godzinę, szczególnie przebywając z Hamiltonem, czarnooka czuła się lepiej. A rozdział z Muse coraz bardziej wydawał się jej zamknięty.
- Mogę Cię o coś spytać? – zagadnął mezczyzna uśmiechając się ciepło – Twoja mama mówiła mi conieco o Tobie, w sumie bardziej o Twoim przyjacielu, który jest muzykiem.
„No nie – jęknęła w duchu dziewczyna – Serio?”
- No i?
- Chciałem tylko wiedzieć, czy faktycznie… wyparował – skończył nieco koślawo, wykrzywiając zabawnie twarz
- Wychodzi na to, ze dobre wiadomości rozchodzą się w ekspresowym tempie – zasmiała się Brytyjka, zaczesując nerwowo swoje długie włosy. Przelotnie spojrzała na mężczyznę, który uśmiechnął się tylko i kiwnął porozumiewawczo głową.
Popołudnie w miłym towarzystwie Paula tak dobrze wpłynęły na dziewczynę, ze nucąc pod nosem tylko sobie znaną melodię wróciła do mieszkania, okręciła się wokół własnej osi, po czym stanęła oko w oko z wyszczerzonym Nickiem.
- Co Ci tak wesoło? – zagadnął
- A Ci?
- Ja mam powód. Mam dziewczynę!!! – uśmiechnął się jeszcze szerzej, co według Maggie było już niemożliwe. Brytyjka stała jeszcze kilka sekund w miejscu, po czym.. wybuchła głośnym śmiechem. Uspokoiła się dopiero po kilku minutach. Otarła załzawione przez smiech oczy i spojrzała na przyjaciela – Ale wytłumaczysz mi, z czego się tak śmiejesz? Bo wiesz… Mógłbym to źle zrozumieć i na przykład się na Ciebie obrazić – fuknął, zaplątując ręce i przybierając groźną (według siebie) minę.
- Nick. Jeśli to taka dziewczyna, jak ta ostatnia, to ja nie chce jej poznawać – zaśmiała się wesoło Czarnooka, ściągając buty i przechodząc do kuchni – Pamietasz tą.. Amande?
- Proszę Cie… Nic tylko zakupy, kosmetyki.. Ale całowała dobrze! – w odpowiedzi Maggie wzniosła tylko ręce ku górze i odbyła niemą rozmowę z samym „Szefem”. – No to faktycznie, masz powód, żeby się śmiać. Ale ta jest inna. Jest.. Normalna!
- A imie ma, ta Twoja cud-bogini?
- Natalie
- Jakże romantycznie!
- Nie kpij. Jest naprawde fajna. A! i jeszcze jedno. Matt do mnie dzwonił – spodziewał się jakiejś reakcji po przyjaciółce, jednak dziewczyna tylko spojrzała zaciekawiona na piegowatą twarz Brytyjkczyka – Chciał z Tobą gadać, ale miałaś wyłączony telefon.
- A prawda… Byłam na spotkaniu u Paula. A potem na obiedzie… i jakoś samo wyszło ze zapomniałam.
- Coś za często się z nim widujesz – szepnął tuż przy uchu przyjaciółki rudzielec – Czyżby coś było na rzeczy? Już mam go traktować jak członka rodziny?
- Przecież jestem jedynaczką!
- Zależy kiedy. Bo jak coś trzeba, to nagle  jestem Twym zagubionym przed laty bratem – roześmiał się chłopak, porywając kilka paluszków i człapiąc w stronę swojego pokoju. Maggie uśmiechnęla się tylko do siebie, wyciągnęła telefon i właczyła go. Po chwili zobaczyła kilkanaście powiadomień od Bellamy’ego. Bez wahania wybrała numer.
- Czyżby mój ulubiony gitarzysta chciał się umówić na kolejną lekcje gry? – zapytała na wstępie
- Coś… tak prawie, że! Ile można mieć wyłączony telefon? Ja wiem, ze do kobiety dzwoni się dwa razy, raz żeby usłyszała i potem, by znalazła telefon w torebce, ale dwanaście? Jak wielki masz tam bajzel?
- Ale Ci się wyostrzył język! Czyja to zasługa?
- Humorów naszego przyjaciela Dominica. Wnerwia mnie to, że chodzi jak cień, że nie można mu nic powiedzieć, bo zaraz się kłóci.. Tragedia! – jęknął. Szatynka na wieść o Howardzie wyprostowała się, czując jednocześnie, ze fala dobrego humoru jak nagle się zjawiła, tak nagle odeszła. Usiadła na krześle w kuchni, wpatrując się jednocześnie w parujący kubek kawy.
- Co u niego? – spytała cicho.
- Nie pytaj mnie o tego człowieka bo zaraz coś rozwale, a właśnie stoje przy moich płytach, szkoda będzie.. – warknął Matt, jednak po chwili się roześmiał – Nic się nie martw, odpowiednio nad nim popracuje i go naprawie, zobaczysz. A potem zapakuje w wielki karton, obwiąże w panterkową taśme i wyśle pod Twe drzwi.
- Lepiej nie, bo jak go faktycznie przyślesz, to jedyne co będę słyszeć, to jakie masz mroczne wizje przyszłości ludzkości. Nie. Zdecydowanie wole być tu gdzie jestem – roześmiała się Brytyjka
- A znajdziesz chwile, żeby wyskoczyć ze mną gdzieś na miasto?
- Z Tobą? – Szatynka uniosła wysoko brwi, jednocześnie rozglądając się po kuchni i szukając potwierdzenia, zę to co przed momentem usłyszała było prawdziwe – Ale jak z Tobą? Tak… we dwójke?
- Przecież Cie na randke nie wezme. Dommi by się wściekł do reszty.
- Odezwe się na początku przyszłego tygodnia, zgoda? Póki co pracujemy nad zakończeniem sprawy z budynkiem, już prawie moim, no i jestem w stałym kontakcie z Kelly. Więc jak już, to najpierw wybiore się w odwiedziny do Chrisa, a potem ewentualnie do Ciebie. Pasuje? – spytała, uśmiechając się na widok niezapowiedzianego gościa – matt, musze kończyć, trzymaj się! – lecz zanim zdążyła się rozłączyć, Bellamy zdążył usłyszeć tylko „te  róże są dla mnie?”

Wokalista jeszcze przez chwile siedział, wpatrując się tępym wzrokiem w gasnący wyświetlacz swojego telefonu.
- Ale jakie róże? – spytał na głos swój telefon. Kiedy jednak nie uzyskał zadnej odpowiedzi, ze zmarszczonymi brwiami wyszedł z domu, w poszukiwaniu przyjaciela.
__
kogo jeszcze informować o notkach?

sobota, 3 listopada 2012

XVII


- Od kilku dni chodzisz, jakbyś za chwile miała eksplodować. Powiesz mi w końcu co się dzieje? – Spytała niska, złotowłosa kobieta, siadając w salonie przy swojej córce – Maggie!
- Mówiłam Ci mamo… - jęknęła czarnooka – Wciąż chodzi o to samo.. Nie mam pojęcia co mam robić.. Facet zaśpiewał sobie tyle, ze mnie się słabo robi na samą myśl, a w dodatku nie mam za co wynająć jakiegoś dobrego prawnika..
- A mówiłaś, ze Dominic mógłby Ci pomóc, że już się zaoferował – objęła córkę Liz Gold – może w końcu schowasz swoją dumę w kapcie i pomyślisz o tym?
- Nie chce… Znaczy – dodała, widząc zaskoczoną minę swojej rodzicielki – To bardzo miło z jego strony.. ale mnie nie wypada. No bo sama zobacz: jesteśmy ze sobą nieoficjalnie, a nagle mam od niego wyciągać pieniadze? Doskonale wiesz, ze nie zrobie tego.. Wole już zrezygnować z tego budynku – jęknęła zrezygnowana.
- Córciu.. Ja Cie za dobrze znam i wiem, ze nie zrezygnujesz ze swojego marzenia – uśmiechnęła się lekko blondynka – a jeśli nie chcesz przyjąć pomocy od Dominica, przyjmij ją od nas
- Jak to?
- Pamiętasz dawnego znajomego taty? Jaffa? Jego syn jest prawnikiem. Nie żebym Ci coś zaraz podpowiadała – mama Liz nie zdążyła dokończyć, bo Maggi na przemian zaczela jej dziekować i przytulać.
- Kiedy będę mogła się zobaczyć z tym chłopakiem? Dziś?
- Tata pojechał po zakupy, ale jak wróci, zadzwoni do niego… Bodajże ma on na imie.. Paul?
            Godzinę później, Szatynka, nie mogąc doczekać się na ojca, wybrała się na popołudniowy spacer po Oxfordzie. Chciała przemyśleć ostatnie wydarzenia, stworzyć, jakikolwiek, choćby prowizoryczny plan działania. Nie zauważyła nawet, kiedy znalazła się poza granicami miasta. „Niedobrze” – pomyślała, rozglądając się po otaczających ją polach – „I gdzie teraz jestem?”
- Zgubiła się Pani? – Brytyjka podskoczyła, słysząc tuż obok męski głos
- Nie.. Skąd ten pomysł? – spojrzała zdziwiona na bardzo wysokiego blondyna o ciemnych oczach i ciepłym uśmiechu, który z wyraźnym zainteresowaniem przekrzywił głowę.
- Nie co dzień można zobaczyć piękną kobiete, która z wyraźnym zakłopotaniem rozgląda się  wokoło. No chyba, ze od dziś będzie to znaczyć coś innego, niż zwyczajne zabłądzenie – dodał z leciutkim uśmiechem. Dziewczyna zmarszczyła brwi.  Obecność nieznajomego mężczyzny wyraźnie ją irytowała, bez konkretnego powodu. Obróciła się na pięcie i szybkim krokiem zaczęła iść w przeciwnym kierunku. Byle tylko znaleźć się jak najszybciej z dala od złośliwego jegomościa.
            Kiedy dotarła do domu, na dworze było już ciemno. Zmarznięta i zła nie odezwała się słowem do rodziców. Próbowała przejść przez salon, kiedy znów na swojej drodze spotkała wysokiego blondyna.
- Ty? – syknęła przez zaciśnięte zęby – Tu też będziesz mi dogryzać?
- O! Znacie się! Pięknie! – klasnął w dłonie Tom Gold – W takim razie wiesz, Skarbie, ze Paul pomoże Ci w sprawie Twojego budynku? – spytał, a Szatynce momentalnie zmiękły kolana. Patrzyła zaskoczona w ciemne oczy przybysza, które figlarnie błyszczały.
- To może zaczniemy od nowa? Tak jak należy? – wyciągnął dłoń w stronę Brytyjki – Paul Hamilton.
- Madeleine Gold. A teraz jeśli pozwolisz, wprowadze Cię w cała sprawę – nieufnie, lecz już z mniejszym dystansem Anglicy usiedli w salonie państwa Gold. Rozmowy, porady oraz plany trwały do późnych godzin nocnych. Paul okazał się nie dość, ze świetnym prawnikiem, to jeszcze przemiłym człowiekiem. Oboje doszli do porozumienia w sprawie kolejności zadań: Maggie w spokoju wraca do Londynu, zajmuje się własnymi sprawami, a Paul działa.
            Szatynka będąc już w Londynie, nie bardzo mogła się skupić na nauce, pracy z dziećmi, czy czymkolwiek innym. Sytuacja w jakiej się znalazła niepokoiła ją. Z pomocą przychodził w głównej mierze Nick, który z uporem maniaka czuwał nad przyjaciółką dniami i nocami.
- Mógłbyś dac mi już spokój – jęknęła pewnego dnia czarnooka widząc, jak Rudowłosy czeka na nią ze śniadaniem i kawą – Idź sobie gdzieś, nie wiem.. Dziewczynę sobie znajdź?
- Ty się odczep ode mnie, dobra? Widze, ze się martwisz, i widze też że martwisz się nie tylko sprawa z budynkiem. Powiesz mi wreszcie co się tak naprawde dzieje, czy wracamy do tego dziwnego „Matrixa” i użalamy się nad sobą, klnąc na czym świat stoi na tego pajaca, który chce Ci odebrać Twojego, zaraz, jak Ty go nazywasz – Chudzielec podrapał się w głowę – „kanarka”?
- Mnie się wydaje, ze to, ze znasz mnie tak dobrze, czasem działa na moją niekorzyść, wiesz? – fuknęła Szatynka siadając, jednak przy przyjacielu.
- No! To opowiadaj. Co Cie żre – zaśmiał się chłopak
- Poza tym, ze nie dostałam pracy tam gdzie chciałam, chcą mi zabrać marzenie życia i tego, ze mój facet zachowuje się, jakby miał 16 lat?
- To on ma więcej ?!
- Nick!
- Wiedziałem, ze to chodzi o tego blondasa. No to teraz konkretnie, co zrobił?
- Po I: Jakos nie spieszno mu, żeby powiedzieć wszystkim, ze jesteśmy razem, po II: Za często ostatnio milczy – nie daje znaku życia. Czuje się czasem, jakbym była dla niego zabawką. Przyjdzie, pobawi się i zostawia… - zakończyła nieco ciszej Czarnooka. W istocie, zachowanie Howarda ostatnimi czasy nie napawały Brytyjki nadzieją. Coraz częściej widywała blondyna tylko wieczorami, kiedy to ich spotkania bez zbędnych rozmów przeradzały się w spólne noce, a rano… Perkusista odchodził bez słowa. Na samo wspomnienie o ostatnim takim poranku, smutnym, szarym, bez niego, Maggie podkurczyła nogi pod brode i oplotła je rękoma. Wpatrując się bezmyślnie w mały telewizor, próbowała odgonić ciemne chmury, które właśnie zawisły nad jej głową.
- Czemu mu tego nie powiesz? – spytał Rudowłosy, przytulając jednocześnie dziewczynę
- Ze co, że czuje się jak jakaś prostytutka? Bo brakuje tylko pieniędzy na szafce nocnej.. – warknęła czarnooka – Nick, to się chyba nie uda…
- Uda to Ty masz ładne – wyszczerzył się piegus, po czym dostał z łokcia w żebra – Odpuść nieco. Zacznij umawiać się z innymi. Ten Paul na przykład…
- Oj proszę Cie… Facet to klasa sama w sobie. I kobiety z klasą potrzebuje, a nie takiego roztrzepanego.. czegoś jak ja.
- Ale to Twoje roztrzepanie jest w Tobie najbardziej urokliwe, wiesz? – szepnął jej do ucha
- Uważaj, bo zaraz mi miłosć wyznasz!
- Tobie? To ja już prędzej zostanę przyjęty do niemieckiego filmu dla dorosłych
- Dlaczego akurat do niemieckiego?
- Dziecko.. Jak ty mało o życiu wiesz.. – pokręcił z zażenowaniem głową chudzielec, po czym wyszedł z salonu.
- Powiedział młodszy ode mnie chłopczyk – mruknęła pod nosem Maggie, włączając telewizor.

- Dobra – sapnął Matt, rozwalając się na podłodze, tuż obok Howarda – Gadaj co Ci jest, bo chodzisz taki.. Sam nie wiem… - zamyślił się, przerywając jednocześnie obieranie banana.
- Jakbyś codziennie był świadkiem brutalnego pobicia najsłodszej na świecie pandy – podpowiedział Tom, rozsiadając się na wielkim, skórzanym fotelu, nieopodal przyjaciół.
- Bingo! Lepiej bym tego nie ujął! – zaśmiał się Ballamy – No. To jeszcze raz. Czemu masz coraz częściej mine, jakbyś widział na własne oczy nękanie słodkich zwierzątek?
- A odwalcie się wszyscy – warknął jedynie perkusista i z prędkością światła opuścił pomieszczenie. Frontman i menager spojrzeli na siebie z wymalowanym zdziwieniem na twarzach.
- Kiedy ostatnio Dom był taki drażliwy? – spytał brunet, wpatrując się z uwielbieniem w swoją nową kamerę, z którą się nie rozstawał.
- Kiedy … - urwał Matt, po czym zerwał się na równe nogi – musze coś załatwić – krzyknął, porywając swoją kurtkę i wybiegając na wieczorne, chłodne powietrze. Przemierzając kolejne przecznice Londynu w głowie miał tylko jedną myśl. Chciał za wszelką cenę odwieśc przyjaciela od tego, do czego własnie mentalnie się przygotowywał, będąc przy tym dla wszystkich opryskliwy, niemiły, a czasem chamski. Zatrzymując się z piskiem opon przed jednym z wielu mieszkań rodziny basisty, wyskoczył z auta i zasapany dotarł pod drzwi piętrowego, jasnego budynku, umieszczonego na obrzeżach mista. Dopiero po trzecim dzwonku otworzyła mu niska, śliczna kobieta z niezadowoloną miną.
- Pogratuluj sobie, dzieci mi pobudziłeś – warknęła tylko, odchodząc od spoconego muzyka. Po kilku minutach wróciła do holu, gdzie niezmiennie stał nieco blady Matt – No i co tak stoisz, wchodzisz, czy nie? – spytała już weselej – Co Ci jest?
- Gdzie jest Chris? – spytał tylko szatyn z szeroko otwartymi oczyma – muszę z nim natychmiast porozmawiać. Sprawa jest wagi państwowej!
- Co znowu Ci ukradł kostki, czy urwał strunę w gitarze? – zasmiała się Kelly Wolstenholme, kręcąc z rozbawieniem głową. Uspokoiła się, nie słysząc żadnej śmiesznej odpowiedzi od gitarzysty – Co jest, Matt?
- Dominic chce zrobić coś, czego będzie żałować, a skoro on będzie żałować, my będziemy żałować razem z nim. A będziemy na pewno… To gdzie..
- Cześć wujek! – usłyszał wesołego Alfiego, najstarszego syna basisty, który właśnie biegł, by starym zwyczajem przybić mu piątkę – Ograłem tate w Fife! – wypiął się dumnie, rozśmieszając jednocześnie brunetke.
- Niespotykana rzecz – rzekł z powagą Bellamy, któremu w tym momencie nie było do śmiechu. Znał Chrisa na tyle, by wiedzieć, ze skoro on, najlepszy z najlepszych, przegrywa  (w najgłupszą, zdaniem szatyna grę), coś poważniejszego musi się dziać.
- Czyżby wujek Matt znów wymyślił jakąś teorię spiskową? – zagadnęła wesoło kobieta, przywołując gitarzystę powrotem na ziemie
- Alfie, gdzie tata? – spytał spokojnie frontman, szczerząc się głupkowato, jak to miał w zwyczaju.
- Tata powiedział, ze musi nastroić gitary. Jest w piwnicy.
- Kelly, odpowiadając na Twoje przyszłe pytania: Nie dziękuję, nie chcę nic do jedzenia ani do picia. A teraz ide obgadać sprawe doła Doma, który będzie, po tym co zrobi, większy niż cały stadion na Wembley – rzekł z pozoru wesoło, oddalając się od roześmianych Wolstenholm’ów. Tak naprawdę ucisk niepokoju gdzieś w środku przybierał z każdym jego krokiem na sile. Pchnął drzwi piwnicy i rozejrzał się po dużym pomieszczeniu, które robiło za studio nagraniowe. Drewniana boazeria na ścianach i podłodze leciutko lsniła skąpana w słabym świetle kilku lamp. Wciągnął nosem powietrze mocno do płuc i jęknął. Wyczuł wyraźną woń alkoholu. Skierował się w jedyne miejsce, gdzie spodziewał się zastać przyjaciela. Nie pomylił się. W malutkiej łazience, zastał basistę, który klęczał przed sedesem. Bez słowa, ale też nie okazując przyjacielowi jakiejkolwiek pomocy, gitarzysta stał, wpatrując się smutno w przyjaciela. Po kilku minutach brunet podniósł się nieco znad toalety i wtedy dostrzegł zmartwionego Bellamy’ego. Próbował wstać, jednak nogi, jakby z żelaza, odmówiły mu posłuszeństwa. Upadł na zimną posadzkę, bełkocząc coś pod nosem, po czym… rozpłakał się. Matt, wciąż nie mówiąc nic, podniósł o wiele większego od siebie mężczyznę, sadzając go na małym fotelu. Basista długo jeszcze nie mógł uspokoić się z nagłej histerii. Bellamy wykorzystał wiec ten czas na wykonanie jednego, jedynego telefonu.
- Mała.. potrzebujemy Cie.. Jestem u Chrisa. Błagam Cie przyjedź i wejdź tylnym wejściem, tak, zeby Kelly Cie nie widziała, klucz jest pod żółtą donicą, przyjdź od razu na dół, do piwnicy. Chyba dzieje sie coś złego  – rzekł zdławionym głosem i rozłączył się. W tym samym czasie, kilkanaście kilometrów dalej, Szatynka w pośpiechu zbierała najpotrzebniejsze części garderoby, wołając jednocześnie do swojego rudowłosego przyjaciela, by ten dzwonił po taksówkę, a kilka minut później, pospieszała kierowcę, chcąc jak najszybciej znaleźć się w miejscu, gdzie jej tak bardzo potrzebują.
Okrążyła dom basisty, starając się nie zbliżać zbytnio do okien, by czasem światło sączące się z pomieszczeń nie oświetliło drobnej sylwetki, ubranej na czarno. Klucz do tylnych drzwi, znalazła pod ogromną, plastikową, żółtą doniczką. Przekręciła go pomalutku w drzwiach, czując, ze serce za moment wystrzeli z jej piersi. Zamknęła oczy na ułamek sekundy, modląc się by drzwi nie skrzypiały i pchnęła je lekko. W pomieszczeniu, do którego weszła panowała cisza i ciemność. Podskoczyła, słysząc dzwonek do drzwi, a chwilę później znajomy głos Toma, rozmawiającego z Kelly. Na paluszkach zeszła do piwnicy, gdzie natknęła się najpierw na Howarda, a następnie na Matta. Widok blondyna nieco wytrącił ją z równowagi, jednak z kamiennym wyrazem twarzy mineła perkusistę podchodząc do Bellamy’ego, który siedział naprzeciwko skulonego Wolstenholm’a. Basista wyglądał okropnie: blada, spocona cera straszliwie kontrastowała z czarnymi włosami i koszulką muzyka. Kiwnęła tylko w stronę Szatyna, który ustąpił Brytyjce miejsca.
- Kelly wie? – spytała spokojnie basiste, którypokręcił tylko głową – Wróćcie na górę, powiedzcie jej, że jestem i że będę musiała z nia porozmawiać. – nakazała poważnie, odgarniając włosy z czoła. Spojrzała znów na bruneta, który odetchnął głęboko. Na raz poczuła na ramieniu znajomą, ciepłą dłoń, która ścisnęła lekko dziewczynę – Obydwaj – dodała bez emocji – Chce zostać sama z Chrisem. Nie popatrzyła w stronę perkusisty, który opuścił wzrok na swoją dłoń i cofnął ja. Wraz z Mattem opuścili piwnicę, by na szczycie schodów stanąć twarzą w twarz ze zmartwioną Kelly.
           
- Co się dzieje? – spytała Brytyjka, wpatrując się uważnie w smutne oczy basisty.
- Ja.. ja nie wiem.. – jęknął załośnie brunet, chcąc na powrót zakryć dłońmi twarz, jednak Szatynka mu na to nie pozwoliła.
- Rozmawiam z Tobą jako Twoja znajoma, przyjaciółka. Spokojnie, Chris.
- Co ja robie najlepszego.. Rozwalam swoją rodzinę… Tylko przez to, ze nie potrafie przestać.. Maggie, ja… - spojrzał w czarne, niczym smoła oczy dziewczyny – potrzebuje pomocy.. Pomóż mi – szepnał…

Kilkanaście minut później Szatynka stanęła w drzwiach wielkiego, przyjemnie urządzonego salonu, opierając się o framuję. Czuła w sobie dumę tak wielką, że nie mogła się powstrzymać i uśmiechnęła się pod nosem.
- I co? – usłyszała zmartwiony damski głos, a dosłownie sekundę później stała oko w oko z wyższą brunetką.
- Dzwoniłam do mojego profesora, który zajmuje się terapiami. Chris jest umówiony jutro o 9. Zaraz zapiszę Ci adres. Zaczynamy leczenie, moja droga – uśmiechnęła się pokrzepiająco do zony basisty, która rozpłakała się, wtulając jednocześnie w drobne ciało Maggie. Po chwili, jednak się uspokoiła i wyszła. Znikł również Tom i Matt. A szaro-zielone oczy wpatrywały się uparcie w czarne tęczówki.
- Chyba musimy… - zaczał Dom, podchodząc do dziewczyny z wyciągniętymi rękoma, jednak Maggie cofnęła się. Muzyk zatrzymał się. – Co…?
- Wiesz CO, Dominic. Zbyt długo pozwalałam traktować siebie jako laleczkę, do której można przyjść, dać upust swoim wewnętrznym frustracjom i wyjść, nawet nie żegnając się. Wystarczy. – rzekła z cała mocą wpatrując się w zaskoczonego Doma, który na zmianę otwierał i zamykał usta. Po minucie uspokoił się.
- Ale Maggie, to nie tak..
- Błagam Cie, nie karm mnie takim tanim tekstem. Wiem do czego byłam Ci potrzebna przez ten cały czas i zaręczam Ci, ze żadnej kobiecie, z która będziesz w przyszłości nie spodoba się rola osobistej prostytutki.
- Maggie, ale ja… Mnie na Tobie zależy! – krzyknął z wyraźną paniką w oczach.
- Piękne masz w takim razie metody na okazywanie tego. Bycie zimnym i nieczułym. Nawet w łóżku. Ty chyba nie rozumiesz do końca co znaczy, jak zalezy Ci na kimś.
- Proszę Cie…  - zaczął nieśmiało – Daj mi chwile… - Szatynka otworzyła szerzej oczy. Uważnie przypatrzyła się perkusiście, który, jako pierwszy mężczyzna, którego znała, prosił ją o czas.
- Dobrze. Skoro prosisz. Wporządku. Ale nie przychodź więcej na noc do mnie, jeśli każda kolejna będzie wyglądać jak te, do tej pory.
- Wiem, ze zabrzmi to śmiesznie, płytko, tanio i bardzo, bardzo źle.. ale… póki co bądźmy przyjaciółmi, dobrze?
- Przyjaciółmi. Jasne – fuknęła Szatynka, po czym odwróciła się i opuściła dom Kelly ze łzami w oczach. Jeszcze długo w nocy nie mogła się uspokoić, łzy nie chciały płynąć z wielkich, czarnych oczu a ucisk bólu w klatce piersiowej z każdą minutą był coraz większy, utrudniając jednocześnie oddychanie….

środa, 10 października 2012

XVI


Bardzo powoli, patrząc sobie w oczy weszli na łóżko. Nie chcieli się z niczym spieszyć. Dominic delikatnie badał każdy szczegół twarzy i dekoltu Szatynki. Najpierw dłońmi, później ustami. Po chwili spojrzał dziewczynie w oczy, czekając na nieme pozwolenie. Kiedy Maggie przyciągnęła blondyna, pocałowała mocno i namiętnie, wszelkie bariery, „mury”, czy zahamowania puściły. Dłonie obydwojga zaczęły krążyć bez opamiętania. Brytyjka bardzo szybko uporała się z t-shirtem muzyka. Czuła ciepło jego skóry nawet przez swoją koszulę. W przypływie.. impulsu,  Howard rozerwał kraciastą koszulę Szatynki, dziewczyna zaśmiała się cicho, słysząc jak małe guziczki wesoło podskakują na panelach w sypialni muzyka.
- Przepraszam – szepnał Dom, tuż nad uchem Maggie, przyprawiając ją o dreszcze. Dłońmi sięgnęła do zapięcia spodni perkusisty, który zaśmiewając się lekko po chwili pomógł dziewczynie. Pozbycie się reszty ubrań Brytyjki zajęło nieco mniej czasu i obyło się bez kolejnych ciuchowych strat, jak wcześniejszy z bluzką.
Leżąc nago w chłodnej pościeli, zwolnili nieco. Rozkoszowali się każdym dotykiem, pocałunkiem, muśnięciem. Dominic nadał obojgu odpowiednie tempo. Delektował się słodkimi ustami Maggie i całym ciepłem, jakie znalazł właśnie u niej. Te wszystkie uśmiechy, dobre słowo, nawet nieco zadziorny charakter dawały tej drobnej dziewczynie takiego uroku, ze dłużej nie mógłby się chyba powstrzymywać, przed jakimikolwiek gestami.
Na powrót przyspieszyli, tonąc w głośnych jękach, przy akompaniamencie przyspieszonych oddechów, szybszego pulsu i gorących, wręcz parzących ciał, by po chwili zatrzymać się zupełnie, wydajac z siebie ostatnie westchnienia, patrząc sobie przy tym w oczy.
- Kocham Cię – szepnęła Brytyjka, odgarniając nieco wilgotne włosy z czoła muzyka
- Kocham Cię – usłyszała tylko, po czym na powrót zatonęła w gorących pocałunkach…
***
            Obudzily ją pierwsze promienie słoneczne. Przeciągając się, niczym kotka, natrafiła na wesołe spojrzenie perkusisty.
- Którą mamy? – zamruczała zadowolona.
- Godzina 7. Dnia następnego – zaśmiał się blondyn, przyciągając dziewczynę do siebie – Nie wychodziliśmy z łóżka jakieś… – zamyślił się – no jak myślisz?
- Dość długo. Było późne popołudnie, kiedy zacząłeś .. gotowanie – roześmiała się serdecznie, mrugając przy tym zalotnie – stawiam na jakieś pół doby. Pracowita noc – westchnęła z udawanym żalem.
- Inaczej bym to ujął – szepnął jej do ucha Dom i delikatnie przygryzł płatek ucha Szatynki.
- Naprawde? Jak?
- Że dotknęliśmy gwiazd tej nocy..
            Wspólna kąpiel, śniadanie, wyjście na miasto. Maggie czuła się najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Sam Dominic pękał z dumy, widząc zazdrosne spojrzenia mężczyzn, kierowane do roześmianej, pięknej Szatynki. Czuł się.. inaczej. Nigdy wcześniej nie zdobył się na to, by po nocy spędzonej z kobietą, wyjść z nią na miasto, rozmawiając, śmiejąc się i trzymając za ręce. Teraz to zupełnie coś innego. Był pewny Czarnookiej. I siebie.
Weszli do studia, gdzie, jak co dzień, czekał na nich uśmiechnięty Tom, ze swoją kamerką, która uwieczniła pierwszy wspólny pocałunek, własnie w tym miejscu.
- O! Dom! Matt Cie szuka
- Znaczy, ze jest źle, skoro Ty mi to mówisz – burknął tylko blondyn, na co Czarnooka zachichotała
- Jest gorzej! Gdzieś się podziewał do cholery? – Szatyn zamarł, widząc parę razem.. – Co wyście tacy… Jacyś tacy… Ja wiem…
- Roześmiani? Zrelaksowani? Szczęśliwi? Bo chyba nie chcesz użyć określenia „wyżyci”, prawda Matty? – Chris, jak zawsze, z rozbrajającym uśmiechem, poklepał chudego wokalistę, który zaczął masować swoje ramie.
- Ty to wiesz, co chce powiedzieć – jęknął z bólem, patrząc na powrót na przyjaciela – No dobra. Gdzieście byli? Najaraliście się razem, czy jaka cholera? No co?! – krzyknął, kiedy basista, perkusista i ich współpracownik machnęli tylko rękoma, udając się, każdy w swoją stronę – Co ja takiego powiedziałem? – spytał roześmianej Szatynki, która tylko pokiwała ze współczuciem głową.
- A jak myślisz, dlaczego para, trzymajaca się za ręce wygląda na tak szczęśliwa, mając na sobie ciuchy z poprzedniego dnia? No pomyśl… Skupiamy się, Bellamy!
- Bo.. Ło kurde! Wyście spali ze sobą? – wykrzyknął, na co odpowiedział mu głośny śmiech unoszący się w całym studio.
Szatynka wyszła z budynku, udając się w stronę swojego mieszkania. W ramach spaceru, wysiadła tuż przy City, chcąc jeszcze raz napatrzeć się na budynek, który od dziś miał stać się jej własnością. „Kanarek”, bo tak go nazwała, uśmiechał się do niej, rozświetlając jednocześnie szarą, nowoczesną okolice. „Budzi zaufanie, przyciąga wzrok” – pomyślała i ze śmiechem zbliżyła się, by zerwać z drzwi, jak myślała, kolejną ulotke. Nie była to jednak reklamówka, ale list, z którego wynikało, że Pojawił się prawowity właściciel budynku, przejmując go tym samym. I przy okazji unieważniając wszelkie umowy, jakie były zawarte w związku z wykupieniem go.
- No kurwa, chyba nie! – prawie wrzasnęła i z wściekłością pobiegła do swojego mieszkania, gdzie zastała, jak zawsze Nicka.
- Nie.. Wcale się nie denerwowałem tym, ze na noc nie wróciłaś do domu, i nie odbierałaś ode mnie telefonów, w ogóle! – mruknął na przywitanie rudowłosy, nie patrząc nawet w stronę przyjaciółki.
- Raz Boski zamknąłbyś się i nie przerywał – jęknęła żałośnie czarnooka, rzucając w stronę piegusa list od właściciela budynku. Chudzielec przeczytał wiadomość w ciszy i zaskoczony spojrzał w stronę dziewczyny.
- Co robimy?
- Miałam pytać o to samo…
- Trzeba się z tym pajacem spotkać – rzekł poważnie chłopak, ubierając kurtkę
- A ty gdzie?
- No ide z Tobą.
- Nie teraz.. Mam za sobą.. ciężką noc, chce się wykąpac, przebrać i na spokojnie zastanowić co zrobić z tą cała sprawą.
- Nie liczy się. To zmęczenie – dodał pochwali rudzielec, widząc zdezorientowany wzrok Maggie – bo to takie rozkoszne zęczenie, prawda?
- A idź się utop – zasmiała się Czarnooka, machając ręką i udając się do swojego pokoju.
Wykąpana, przebrana, z wielkim kubkiem kawy, usiadła na wygodnej sofie w salonie. Spojrzała pustym wzrokiem w przestrzeń, ignorując tym samym Rudowłosego, który co kilka minut specyficznie wzdychał, lub chrząkał. Dokładnie 10 minut później, Brytyjka nie wytrzymała.
- No powiedz, co masz do powiedzenia i z łaski swojej zamknij swą piegowatą jadaczke, bo chce się skupić!
- To tak – poprawił się na krześle chudzielec – po I trzeba się z tym fajfusem spotkać, pogadać, może zmieni zdanie. A jeśli nie..
- Nie lubie jak patrzysz na mnie, jakbym była chodzącym stekiem z ziemniaczkami i surówką. Krwawym stekiem w dodatku…Dokończ.
- A jeśli nie, to przebierzemy Cie i go uwiedziesz – na te słowa, czarnooka o mało co nie zakrztusiła się kawą
- Matt by zapewne powiedział, ze Twój mózg przeszczepili kosmici, kiedyś, kiedyś, ale ja tylko powiem: Pojebało…
- Oj, no siostra! Wiesz, jak możesz działać na facetów! Przebierzemy Cie, pomalujemy i niczym laleczka pójdziesz z nim na kolacje raz czy dwa, a potem użyjesz swojego całego uroku, którego masz pod dostatkiem i owy pajac wycofa się. Odda Ci kamienice, a ład i porządek wróci do krainy Muminków!
- Jesteś nienormalny.. Ale dobrze. Spotkajmy się z nim. Jutro.
Reszte dnia, Szatynka przespała. Obudził ją.. delikatny pocałunek. Podniosła nieco głowę, wpatrując się w uśmiechniętego Dominica.
- Tęskniłem za Tobą – rzekł cicho, gładząc tym samym dziewczynę po policzku – Nick mi powiedział o tym facecie. Mam iść razem z Tobą?
- Dam sobie rade sama. Ale, jeśli nie masz planów.. Zostań ze mną.
- Nick poszedł na impreze. Tak tylko mówie – zaśmiał się, gdy zaraz po tych słowach, Szatynka przyciągnęła go do siebie, całując bez opamiętania
- Teraz to ja rozwale Ci koszule – szepnęła, przeznaczając swoje ciało perkusiście.

Mocno wtulona w nagi tors Howarda, Szatynka długo nie mogła zasnąć. Denerwowała się spotkaniem z człowiekiem, którego, co prawda na oczy jeszcze nie widziała, ale miała jakieś dziwne przeczucia związane z nim. Złe przeczucia.
Kompletnie nie wyspana, zmęczona i rozdrażniona, wstała kilkanaście minut przed budzikiem, wykąpała się, i starannie dobrała garderobę. Padło na brązowe, dopasowane spodnie, białą, luźniejsza bluzkę, sportowa marynarkę w takim samym kolorze i kremowe szpilki. Zaczesując włosy, uśmiechnęła się lekko do siebie.
- Kogo ja chce oszukać – szepnęła do siebie, a chwile później poczuła jak ciepłe ramiona otulają ją w pasie.
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze – szepnał jej wprost do ucha Howard i dał całusa w szyję. – Chodźmy.
W wielkim biurowcu owego mężczyzny para była przed 9. Przywitali się grzecznie i zasiedli w poczekalni. Po prawie godzinie zostali wezwani do wielkiego biura, gdzie w centralnym miejscu, za biurkiem siedział wysoki, przystojny, młody mężczyzna.
- Państwo w sprawie tego żółtego budynku? – spytał ciepło. Maggie po raz pierwszy tego dnia usłyszała ciche ostrzeżenie gdzieś w środku – proszę siadać – Anglicy zasiedli w wielkich, pomarańczowych fotelach – Cóż, miło mi, ze skontaktowała się Pani ze mną – mężczyzna uśmiechnąl się. „Tyle jadu w głosie nie słyszałam już dawno” – pomyślała czarnooka, mrużąc nieco oczy – Oto moja oferta.
- Jaka oferta? – spytał po raz pierwszy Howard, marszcząc czoło – Nie było mowy o żadnej Pańskiej propozycji. Chciał pan z nami przedyskutowac warunki kupna budynku przez siedzącą tu Panią. Ale nie wspomniał pan słowem o żadnej ofercie.
- Nie? Oh.. mój błąd. W takim razie chciałbym ją Państwu przedstawic. Jestem w stanie zrezygnować z budynku. Za tą kwotę – zapisał na białej, kartce sześciu-cyfrową liczbę.
Maggie z wrażenia zatkało, a zaraz potem poczuła, jak nieprzyjemnie palą ją policzki.
- Chyba mam zwidy. To jest dwukrotność wartości tego lokalu! Za kogo Pan nas ma?
- Jesi zalezy pani na buynku… Sama Pani rozumie.
- Rozumiem, ze to Pana ostatnie słowo?
- Tak.
- W takim razie nie mamy tu czego szukać – warknęła, wstając – W niedługim czasie dostanie Pan pocieszny list. I zobaczymy się w Sądzie. – rzekła powaznie, po czym razem z Dominicem wyszli z wielkiego gmachu.

___

Z dedykacją dla @JezzieMandrake

niedziela, 7 października 2012

XV


Te kilka dni, w których Maggie większość czasu spała, czy też marudziła z powodu leków, gorączki, czy po prostu braku jakiegokolwiek zajęcia minęły bezpowrotnie. Nadszedł czas na szkołe, pracę, i przygotowanie się do wykupienia pięknego, żółtego budynku, który być może kiedyś w przyszłości przyniesie Brytyjce spory dochód i brak zmartwień o swoje finanse. Papiery były już przygotowane, wystarczyło je tylko podpisać, zapłacić i… zrobić remont. Tak.. teraz to było największe zmartwienie Czarnookiej, która w kółko o tym myślała
- A jak nie znajde dobrej, solidnej ekipy? – jęczała, siedząc w studiu nagraniowym w Londynie. Po raz kolejny musiała odłożyć swoją lekcję gry na gitarze z powodu frontmana, który obecnie rozpoczął promocję swojego przyszłego albumu. Wymagało to niestety częstych wyjść, wywiadów, sesji zdjęciowych i wspólnego pokazywania się z Chrisem i Dominicem – No Tom, weź coś zaradź… - Tom Kirk, najlepszy przyjaciel Anglików, od lat pracujący na sukces Muse. Brunet o nieco Azjatyckich rysach twarzy, z wiecznym uśmiechem na ustach, dobrą radą dla każdego i kamerą, która jest używana 24 godziny na dobę, i która rejestruje wszystko, co mężczyźnie wydaje się ciekawe
- Nie panikuj, Słoneczko – uśmiechnał się znad konsoli – coś poszukamy, a jak nie, sama mówiłaś, ze ta dziewczyna, od której kupujesz ten gmach moze Ci kogoś podesłać, może z nią pogadaj?
- Niby taaak, ale.. – urwała, bo w tym momencie cudowne trio wparowało do pomieszczenia. Chris z Mattem na wyścigi przemierzyli odległość dzielącą ich od wielkiej, miękkiej kanapy, a Dom z szerokim uśmiechem na ustach usiadł tuż przy Brytyjce całując ją czule
- Czemu tu jesteś… - szatyn z zamkniętymi oczami i nieszczęśliwą miną usiadł na podłodze
- A bo ktoś mi jakąś gre na gitarze obiecał… - warknęła nieprzyjemnie szatynka, próbując wzrokiem zabić gitarzystę.
- Dom, wiesz co chce na Gwiazdke? Kalendarz! …
- Kup mu taką przypominajkę, jak w „Harrym Potterze” miał jeden z bohaterów – zaśmiał się Chris, drapiąc się po brodzie
- Ty czytasz takie rzeczy? – zdziwił się Howard
- Ja jak ja, ale dzieci mam w domu, pamiętasz?
            Brytyjka zaśmiała się cicho, po czym wtuliła w Dominica. Zmiana nastroju dziewczyny oczywiście nie została niezauważona.
- Wszystko ok.? – spytał, odgarniając Brytyjce włosy z czoła
- Martwie się remontem…
- Nie bój nic, Skarbie, jak nikogo dobrego nie znajdziesz, to w końcu my możemy Ci pomóc, prawda chłopaki?
- Szczerze to układanie paneli, czy wymiana rur kanalizacyjnych, to nie jest mój szczyt marzeń, ale to w końcu jedna z Naszych kobiet.. Więc zgoda – uśmiechnał się wesoło Matt, a uścisk w środku Maggie nieco zelżał.
            Godzinę później, wraz z Blondynem opuścili studio nagrań i udali się do jego mieszkania. Będąc już w środku skierowali się do kuchni, gawędząc o wszystkim i niczym. Dominic, jako Pan domu, zaproponował przygotowanie posiłku, na co Szatynka przystała z szerokim uśmiechem na ustach. Siedząc na dębowym stole w kuchni, podziwiała przygotowania perkusisty.
- Ładnie pachnie, to coś z serem?
- Zobaczysz, strasznie jesteś niecierpliwa – wymruczał Dom, znajdując się tuż przy dziewczynie i ugryzł ją w płatek ucha. Dziewczyna zamruczała cicho, co dodatkowo pobudziło blondyna, który bez opamiętania zaczął całować usta i szyję Szatynki. Pochylił się, przez co Maggie nagle leżała na pięknym stole. Ręce błądziły jej na całej dostępnej wysokości. Oddychając nieco płyciej poczuła, jak Dom rozpina powolutku jej koszulę. Uśmiechnęła się tylko, a zaraz potem poczuła ten zapach. Dom zaprzestał pieszczot i również pociągnął nosem, by z prędkością światła znów znaleźć się przy kuchni. Jak się okazało ser spalił się kompletnie a znim warzywa i resztka makaronu. Z kwaśną miną wyrzucił swoje „dzieło” do śmieci, a potem spojrzał na chichoczącą Czarnooką. Pokręcił tylko głową, po czym złapał jej dłoń i zaprowadził do sypialni…

poniedziałek, 1 października 2012

XIV


- I ty tak spokojnie na fortepianie grasz?? Matt!! – jęknął żałośnie Howard, chodząc z kąta w kąt po wielkim salonie gitarzysty.
- Ciii, ciii.. Koncentruję się – szepnał z zamkniętymi powiekami muzyk – A Ty usiądź lepiej na dywanie i zamień się w kwiat Lotosu, czy coś.. – dodał po chwili. Blondyn westchnął i usiadł w fotelu. Wsłuchał się w jeden ze swoich ulubionych utworów z nowej płyty. Mimo, ze wraz z Chrisem tylko w minimalnym stopniu uczestniczą w utworze „Redemption”, całość brzmi tak dostojnie, uroczyście, że można przy nim zatracić się, pozostawić gdzies na boku swoje problemy i w całości przenieść do lepszego świata. Te kilka minut całkowitego wyciszenia i oczyszczenia szybko minęły. Dominic jeszcze przez chwilę wpatrywał się w ciemne panele. Ocknął się dopiero, gdy usłyszał swoje imię.
- No! To teraz się budzimy! – klasnął w dłonie Niebieskooki – Mówiłeś coś?
- Nie odbiera… No Maggie…
- Jakbym Cię nie znał, to bym pomyślał, że albo masz jakaś obsesję, albo.. ja wiem.. że ją lubisz… No chyba, ze w nocy statek kosmiczny wymienił Ci mózg i teraz pragniesz tylko jej krwawej śmierci – z każdym słowem Mattowi otwierały się szerzej oczy. Efekt był taki, ze stał nad Howardem, z obnażonymi zebami i szeroko rozłożonymi rękami. Blondyn jeszcze przez moment w spokoju patrzył na przyjaciela, po czym pokręcił tylko głową.
- Ty się, chłopie lecz.
- Przez tą miłość, to strasznie się drażliwy zrobiłeś – mruknął niezadowolony Szatyn – ej! Mam myśl!
- Już się boję..
- Cicho! Pamiętasz, jak byliśmy u niej w domu? Zagrała nam takie ładne coś, a potem rozmowa zeszła na naukę gry na gitarze?
- Przecież mnie nie chce widzieć..
- Oj nie Ciebie…
- Cześć pierdoły! – usłyszeli wesołego Chrisa, który bez pytania wszedł do kuchni frontmana, porwał mu z lodówki colę i położył się na kanapie – Ruszyło coś? – spytał, celując puszką w Dominica
- Nic… Ale Matt ma jakiś pomysł.
- Już się boję – powtórzył niepewnie basista, siadając.
- Ale wy jesteście trzęsiportki.. Chodzi o to, pacany, żebym to ja ją uczył tej gry!
- Dlaczego Ty? – spytali jednocześnie. Chris pełen zdziwienia, Dom, gniewu.
- Spokojnie, Romeo. Się weźmie ją do studia, ja ją coś nauczę brzdąkać, a przy okazji, kto będzie tam zawsze siedzieć, no kto, pytam?
- Ty to miewasz przebłyski geniuszu – zasmiał się Dom, po czym, jak strzała wybiegł z mieszkania muzyka.
- Miewam.. Pfff.. myślał by kto.. – mruknął tylko Bellamy, wywołując jednocześnie głośny wybuch śmiechu Chrisa -  a tak w ogóle, to gdzie go znowu wywiało? Obiecał poprawić swoje partie!
- I Ty siebie nazywasz naszym szefem, jak nie wiesz, ze Twój kumpel ma dziś wywiad w radio? – zasmiał się basista, na powrót rozkładając się na wielkiej kanapie.
- Prawda.. Sam go tam wysłałem…
- To co teraz, o szefie szefów?
- Hm.. – uniósł brwi gitarzysta – cho! Wprowadzimy mój plan w życie! – Muzycy zwineli swoje „klamoty” – jak miała w zwyczaju określać ich sprzęt Kelly Wolstenholme – po czym w wyśmienitych nastrojach udali się do mieszkania Maggie – Serio.. zdzierstwo wydać tyle kasy na jakieś pachnące strąki – jęknął załośnie Matt, trzymając w dłoniach spory bukiecik różowych róż.
- Mówiłem Ci.. jedna wystarczy.. Ale skoro lubisz obsypywać przyszłe dziewczyny swoich kumpli różnymi takimi… - Chris wskazał na rzeczone kwiaty – to nie jęcz.
- Potrące Domowi z jego wypłaty! – PO kilkunastu minutach, dwie z trzech Muz, stanęli przed drzwiami małego mieszkanka Maggie i Nicka. Zadzwonili raz, drugi, trzeci.. Zero odpowiedzi. Chris już chciał odpuścić, jednak Matt nie byłby sobą, gdyby nie spróbował po raz drugi, trzeci, i czwarty. Za piątym razem, drzwi się otworzyły, a Anglicy cofnęli się z przerażeniem patrząc na zaspaną, trzęsącą się z zimna, rozczochraną, bladą Maggie, która owinięta w gruby koc patrzyła ledwie przytomnym wzrokiem na gosci.
- Pomyliliśmy mieszkania chyba – jęknął Matt, chcąc uciec.
- Czekaj.. Maggie, wszystko dobrze?
- A czy jak śpisz 20 godzin na dobe, a przez kolejne cztery faszerujesz się lekami to wszystko jest dobrze, taz zazwyczaj.. Pomyśl Chris… - wychrypiała z ledwością Czarnooka
- Tak! To ona. Ten sam cięty jezyk, Matt cho! – Basista wszedł sam do mieszkania dziewczyny, ciągnąc za sobą gitarzystę. Będąc już w salonie rozejrzeli się – Jak na osobe chorą to masz nieprzyzwoicie czysto w chałupie – zaśmiał się – służące masz?
- No.. Jest wysoka, ruda, piegowata i faszeruje mnie jakimiś dziwnymi środkami. A na imie mu……Niiiiiiiiiiiiaaaaaaak – kichnęła w połowie zdania dziewczyna, zasłaniając nos. Mężczyźni w pierwszym odruchu chcieli się roześmiać się, jednak tak żałosny stan, w jakim obecnie była ich przyjaciółka, wzbudził w nich pewien rodzaj troski i chęci opieki. Kolejne wydarzenia rozegrały się już bardzo szybko - obowiązki rozdzielili miedzy siebie: Chris siedział z Maggie, opatrywał ją, zmieniał jej zimne kompresy w razie gorączki i opatulał dodatkowymi kocami, a Matt zajmował się zakupami, kucharzeniem i generalnym porządkiem domu. Nie obyło sięoczywiście bez kilku wyzwisk ze strony Szatynki, która jak nikt nie lubiła, gdy podczas choroby ktoś jej, jak to określiła „usługuje”:
- Sama to zrobie – z każdym kolejnym słowem jej głos przypominał coraz bardziej charczenie.
- Taaa. A potem się nie nasłucham od Doma, Nicka i mamy Liz, ze nie dbaliśmy o Ciebie. W żyiu! Do łóżka, bo tupne nóżką!
- Jak tupniesz to ją złamiesz…
- Oj…
- Dobra! Matt po zakupy, bo osobiście Cię przywiąże do Maggie i każe jej na ciebie kaszleć i smarkać, żebyś się zaraził. A Ty… - odwrócił się w stronę Czarnookiej, która tylko kiwnęła głową, po czym bez słowa ruszyła w stronę swojego pokoju.
Godzina w radio strasznie dłużyła się perkusiście. Odniósł wrazenie, że dziennikarz, z którym rozmawiał, nie tyle nie znał Muz, co ich po prostu nie lubił.. Nareszcie, po ostatnim pytaniu, zapowiedzi piosenki, Dom wyszedł ze studia i odetchnął głęboko. Czuł się wspaniale. Poranna rozmowa z Mattem, jego pomysł, przywróciły Anglikowi wspaniały humor. Siedząc już w aucie odebrał telefon, właśnie od Bellamy’ego
- Wyszedłem z radio dopiero co, pędzę żeby poprawić moje popisy na bębnach!
- Nie, nie… Masz kupić tak.. Czekaj, niech no ja wyciągne kartkę…. A mam. Kup Mleko, duży słoik miodu, kilka jogurtów, banany, herbate malinową, sok malinowy, cukier, cebule i jakąś maść rozgrzewająco-odkrztuśną. Zapisałeś?
- Zaraz.. – Dom zmarszczył brwi – kto jest tak obłożnie chory? Bo chyba nie pieczemy znów ciasta? Pamiętasz stan kuchni Kelly po ostatnim razie?
- Twoja dziewczyna leży i dogorywa. Pospieszyłbyś się. – chwila ciszy po drugiej stronie – Dom? Żyjesz tam?
- Będę za 15 minut ze wszystkim – usłyszał tylko.
Kwadrans póżniej, Howard cały zdyszany, podtrzymując się framugi drzwi, dobijał się do mieszkania Maggie. Otworzył mu nie kto inny, jak.. Nick.
- O! Luby, marnotrawny powrócił – zawołał w stronę kuchni, skąd dało się słyszeć charakterystyczny śmiech gitarzysty – Wejdź, nie zjem Cię tym razem, ale mam Cię na oku, pamiętaj – pogroził palcem zszokowanemu muzykowi, po czym z zakupami wrócił do kuchni. Blondyn przez moment jeszcze stał w sieni, po czym zdjął kurtkę, i poszedł do miejsca, gdzie coraz bardziej czuł się potrzebny. Zapukał cichutko do sypialni Brytyjki i nie czekając na jakąś odpowiedź wszedł do środka. „No tak… nawet bym się nie doczekał” – pomyślał, widząc Chrisa rozwalonego na małym, wiklinowym fotelu, oddychającym przez usta i najwyraźniej od dłuższego czasu pogrążonego  w fazie snu, i skuloną Maggie, przykrytą sporą ilością okryć. Widać było tylko nos i zamknięte powieki dziewczyny. Muzyk uśmiechnął się do swoich myśli patrząc na ten rozkoszny widok. Jednak zamiast ulec podświadomości, która wręcz wrzeszczała, by położył się obok i przytulił, Dominic skierował się w stronę basisty i lekko szturchnął w ramię.
- Co.. Już wstajemy? – mruknął zaspany brunet – O Dom.. CO tu robisz?
- Zmieniam Cię. Idź już sobie.
Ledwo zatrzasnęły się za nim drzwi, Blondyn położył się obok Szatynki, głaszcząc ją po nosie.

MAGGIE:
Tuż przed pobudką, Brytyjka poczuła dziwne ciepło tuż obok. Towarzyszyło temu uczucie identyczne z tym, jakie miała podczas wspólnego snu z Dominicem. Otworzyła powoli oczy..
- Znowu mam ten sen – wyszeptała.
- Jaki sen?
- Że tu jesteś…
- W takim razie, chyba się ucieszysz, bo to nie sen – ze zdziwienia otworzyła szerzej oczy. Widziała ten uśmiech, nawet charakterystyczny ruch głową…
- Ale co tu robisz?
- Dbam o Ciebie… I przepraszam Cię.. zachowałem się jak skończony dupek..
- .. i palant, frajer a także pajac. Pominęłam coś? – spytała nieco głośniej
- Dodajmy do tego, ze jestem kretynem.
- A.. no to ok. Wybaczone. Ale nie rób mi już tak, co? Jeśli chcesz zaczynać „coś” to zacznij, a jak nie, to nie doprowadzaj do dziwnych sytuacji.. Zgoda? – Czarne tęczówki wpatrywały się w zielono-szare z taką moca, ze Dom bał się choćby mrugnąć. Kiwnął tylko głową, a po chwili dał Brytyjce słodkiego całusa. W usta – A jeśli znowu mnie olejesz to Ci wsadze Twoje pałeczki..
- Nie kończ – wymruczał blondyn – nie będziesz musiała, bo już się tak nie zachowam. Obiecuje.

Kolejne godziny już we wspólnym gronie zdecydowanie poprawiły Maggie humor. Mimo, ze dziewczyna była wciąż blada, osłabiona, z gorączką, ale zniknął wielki „dołek”, w jakim znajdowała się od momentu spotkania z Marthą.
- To co, wy teraz już oficjalnie… tego?
- Matt.. nawet ja potrafie nazywać takie rzeczy po imieniu – żachnął się Nick, szturchając nieco szatyna. Wszyscy jakimś cudem zmieścili się na łóżku Szatynki która siedziała (oprócz tego, ze owinięta w koce), to jeszcze tulona przez Howarda.
- Ja tam nie wiem czy to oficjalnie… - szepnęła wrednie Maggie, patrząc zadziornie na Blondyna, który tylko wyszczerzył się.
- Oficjalnie – rzekł i zaczał przyjmować gratulację od przyjaciół z zespołu. Jedynie Nick wciąż siedział bez ruchu. Niby uśmiechnięty, szczęśliwy i zadowolony. Nim Podał Blondynowi dłoń, powiedział coś, co tylko Dom mógł usłyszeć..
- A spróbuj ją znowu skrzywdzić, to Cię dorwę, a wtedy pożałujesz

środa, 26 września 2012

XIII


Dominic pędził przez całe, zakorkowane, stare miasto tak, jakby od tego zalezało jego własne życie. A przecież było zupełnie inaczej. Chciał mieć pewność, ze wszystko ok. z pewną uroczą, przesympatyczną dziewczyną. „W zasadzie co ona mnie obchodzi? „– pytał sam siebie, w skupieniu wyprzedzając kolejne auta. „ot, zwykła dziewczyna, z która spędziłem troche czasu.. Ale.. ten czas razem z nią.. był..” – nie dokończył w myślach, bo nagle zaczął kląć na czym świat stoi. Zdał sobie sprawę, jak bardzo swoim zachowaniem mógł skrzywdzić tą dziewczynę, której oczy tak głęboko zapadły mu w pamięć. Pod szpital zajechał niecałą godzinę później. Z sercem na ramieniu przemierzał kolejne hole i korytarze, kierując się na oddział, gdzie – według telefonicznej opowieści Chrisa – leżała Maggie. Kiedy do reszty stracił nadzieję na ponowne spotkanie z Brytyjką, zobaczył w oddali Nicka. Kierując się wymyśloną wcześniej zasadą: „Znajdź Nicka - Znajdziesz Maggie”, blondyn odetchnął z ulgą.
- Czołem! – przywitał się wesoło z rudowłosym, który nagle zrobił się spięty i podenerwowany.
- Co tu robisz? – spytał wściekły, pamiętając wciąż płacz swojej przyjaciółki, właśnie przez muzyka, który tak o, przychodzi i znów będzie mieszać w jej życiu – mało Ci? – dodał szeptem – najpierw robisz nadzieje, a potem zlewasz..
- Spokojnie, to po raz. A dwa.. Zdajesz sobie sprawę, ze to nie jest Twoja sprawa?
- Póki Mała wypłakuje mi się w mankiet, to owszem, to JEST moja sprawa. Więc idź sobie – warknął. W tym momencie drzwi pokoju otworzyły się, skąd wyszli roześmiani Maggie i Charlie. Na widok perkusisty, Brytyjka stanęła, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami. Lekarz, zaś, przypatrywał się to jednemu, to drugiemu, próbując odczytać cokolwiek z twarzy swojej „pacjentki”.
- Ooo Dom – Maggie z pełnym spokojem, nie patrząc na blondyna, minęła go, kierując się do wyjścia. Muzyk dogonił ją po kilku krokach, stając z Brytyjką twarzą w twarz.
- Wszystko dobrze?
- Jak widać. Chodze, mówię, śmieje się, jest ok.
- To co się stało? – dopytywał.
- Słuchaj.- Czarnooka westchnęła cicho – nie pochlebiaj sobie. I nie wierz w to, co zapewne opowiedział Ci Chris, ze to jakoby przez Ciebie. Nie. To co się stało, nie miało nic wspólnego z Tobą. Mój pobyt w szpitalu jest tylko i wyłącznie spowodowany moją głupotą. Tyle – Stwierdziła stanowczo, chcąc wyminać Howarda, który po raz kolejny zastąpił jej drogę.
- Martwiłem się…
- Szkoda, ze teraz. Trzeba Ci było być takim… - Szatynka próbowała znaleźć odpowiednie słowo. Poddała się po kilku sekundach – to teraz masz.. pokutuj. Masz to na własne życzenie – niemalże warknęła, odchodząc od muzyka. Jej śladem poszedł Nick, „przypadkowo” potrącając Doma. Zirytowany doszczętnie Howard, przez kilka minut stał jeszcze w jednym miejscu, próbując się uspokoić. Gniew, a raczej wściekłość, zaczeła palić jego wnętrzności żywym ogniem. Odwrócił się i szybkim krokiem zmierzył w kierunku wyjścia. Nie wytrzymał i tuż przy drzwiach dał upust swojej wściekłości, kopiąc z całej siły stojący nieopodal kosz, który poleciał do przodu kilka metrów.

Brytyjczycy wrócili do mieszkania. Ciche, spokojne popołudnie, okraszone odrobiną słodkości i dobrymi filmami, było wszystkim, czego obecnie potrzebowała do szczęścia Szatynka.  Z przymkniętymi powiekami, wsłuchiwała się w oglądaną po raz setny komedię romantyczną z Kate Hudson w roli głównej. Spokój dziewczyny trwał jednak krótko. Usłyszała bowiem dźwięk telefonu.
- Weź sprawdź kto to – poprosiła piegusa, który leżał tuż obok aparatu.
- Nieznany numer
- Oho! Czyli zaczynamy zabawe: „Odbierz, a powiem Ci jak bardzo mi na Tobie zależy” – mruknęła Brytyjka wciskając zieloną słuchawkę. Po chwili usłyszała miły, damski głos, z dziwnym akcentem.
- Dzień dobry. Na imie mi Martha. Dzwonię w sprawie ogłoszenia, jakie zamieściła Pani na krajowej stronie z nieruchomościami. Zdaje się, ze miałabym dla Pani dobrą ofertę na wynajem, a najlepiej zakup całego budynku – oznajmił głos, a Maggie poczuła, ze nie może ruszyć żadną swoją kończyną – halo? Panno Gold?
- Żyję, znaczy… - zająknęła się – jestem, jestem. Gdzie znajduje się ten budynek?
- Dzielnica City
- Kiedy możemy się spotkać?
- Dopiero jutro, po godzinie 10, pasuje Pani?
- Jak najbardziej!
- W takim razie, zaraz prześlę Pani dokładny adres, do zobaczenia – usłyszała czarnooka po czym rozłączyła się. Maggie jeszcze przez moment siedziała, szczerząc się na całej szerokości swojej twarzy.
- Powiesz mi, czemu tak suszysz swoje uzębienie, czy mam zgadnąć? – dopytywał Nick, zacierając dłonie.
- Chyba znalazłam swój gabinecik! – pisnęła Szatynka i zaczęła wydawać z siebie nieartykułowane dźwięki. Natężenie tego było tak wielkie, ze po 5-ciu minutach Rudowłosy zakrył usta przyjaciółki.
- jeszcze chwila i ogłuchnę, proszę Cię, to byłaby wielka szkoda..
- A prawda.. Wybacz. Poniosło mnie.

DOMINIC:
Wchodząc do studia, pchnał drzwi z całej siły, efektem czego był dosyć głośny huk. Spojrzał na swoje dzieło ze zdziwieniem. Na podłodze leżały tysiące małych, szklanych kawałeczków. „Pieknie – pomyślał – Tom każe mi teraz drzwi wymienić”.. Minął szklane odłamki i wpadł niczym chmura burzowa do pomieszczenia, gdzie Matt i Chris sprawdzali po raz kolejny cały krążek „The resistance”, który miał wyjść za kilka tygodni.
- I jak tam, moje Ty słoneczko? – wyszczerzył się Bellamy – ukochana wpadła Ci w ramion…
- A weź spierdalaj – warknął blondyn, po czym zasiadł za swoją ukochaną perkusję,  zaczynając się na niej wyżywać. Kilka minut później, cały spocony przerwał, oddychając szybko – przepraszam – rzekł w końcu do przyjaciela, który w milczeniu obserwował muzyczny popis przyjaciela – po prostu…
- Po prostu dostałeś kosza, w sumie trudno się dziwić, po tym, jak ja potraktowałeś..
- Ja wiem, że to ty jesteś ten najlepszy, najbardziej wrażliwy i tak dalej, ale błagam Cię, nie praw mi kazania, od tego mam matkę – stwierdził gorzko. W odpowiedzi, Chris wyjął swój telefon i podał ją frontmanowi.
- Mam dzwonić? Streszcze jej wszystko, i wtedy się nasłuchasz – zaśmiał się złośliwie Szatyn
- Dobra. To wal Ty, wole już się od Ciebie nasłuchac..
- Po I – zaczął Matt chodząc to w jedną, to w drugą stronę – Jesteś kretynem, ale to doskonale wiemy. Chris uspokój się – fuknął na basistę, który zaczał dusić się ze śmiechu – po II: zachowałeś się.. jakby to określiła twoja matka „nieadekwatnie do swojego wieku”…
- Skończyłeś już?
- Poważnie mam mówić?
- Tak!
- Uraziłeś ją. Jakby nie było, przez moment zachowywałeś się jakbyście byli razem, a potem ja odtrąciłeś. To raz. I to wystarczy. Bo Maggie jest chyba tym „trudniejszym typem kobiety”..
- Znaczy?
- Znaczy, że teraz musisz nauczyć się na swych okazałych uszach chodzić, żeby ją jakoś ugłaskać – wzruszył ramionami Bellamy – pytanie tylko czy to zrobisz?
- U kogo zatem mogę się zacząć uczyć? – uśmiechnął się lekko Dom – tak. Chcę. Chcę Maggie. – rzekł twardo.

MAGGIE:
Kolejny dzień przywitał Czarnooką słońcem. Z szerokim uśmiechem na twarzy przygotowywała się na spotkanie z tajemniczą Marthą. Co prawda, zamieściła dosyć dawno ogłoszenie, ze chciałaby wynajać, lub kupić budynek, w którym mogłaby urządzić gabinet psychologiczny dla siebie i może w przyszłości dla swoich współpracowników, miała nawet odłożone sporą sumkę właśnie na ten cel, lecz straciła nadzieję, na jakiś odzew własnie w tej sprawie. Dlatego też, telefon z poprzedniego dnia tak bardzo uszczęśliwił Brytyjkę.
Pod wskazanym budynkiem była o czasie. Przywitała ją sympatyczna dziewczyna o kasztanowych włosach i intensywnie niebieskich oczach.
- Maggie? – spytała wesoło
- Miło mi. Strasznie się cieszę!
- Uf.. Bo myślałam, ze jak zobaczysz to – wskazała dłonią na duży, żółty budynek – to się nieco przestraszysz…
- Kolor jest świetny! Nikt nie przejdzie obok niezauważony – zaśmiała się Maggie – Chodź, zapraszam Cię na kawę i omówimy szczegóły, co Ty na to?
- Prowadź wodzu! – uśmiechnęła się niebieskooka, po czym wraz z nowo-poznaną udały się do pobliskiej kawiarenki.
Cena, która zaproponowała Martha całkowicie satysfakcjonowała Czarnooką. Postanowiła jak najszybciej sfinalizować transakcję, a następnie rozpocząć generalny remont.
- Mogę spytać, skąd wzięłaś te pieniadze? W końcu to dużo kasy.. A ludzie w Twoim wieku, zazwyczaj wolą nie oszczędzać, tylko wiesz.. płynąć z „duchem czasu”… Na twoim miejcu za te pieniądze zjeździłabym cały świat za ukochanym zespołem… Koncertowa adrenalina to jest to!
- Jak zauważyłas już, różnie się nieco od całej reszty ludzkości. Oszczędzałam przez całe studia, to teraz mam. Problemem będzie tylko wykończenie. Bo na remont mi zabraknie.. kilku.. – zamyśliła się - .. nastu tysięcy funtów – dobry humor nagle ją opuścił – cholera. O remoncie nie pomyślałam… - dodała ciszej.
- W górę serca! Jeśli już będzie wszystko pozałatwiane.. Załatwię Ci fajna, bardzo dobrą i TANIĄ – podkreśliła odpowiednie słowo Martha – ekipę. W ostateczności zbierzesz przyjaciół i pomalujecie już sami. Nie widze problemu.
- No to skoro tak, to… - urwała Szatynka, odrzucając trzecie z kolei połączenie przychodzące od Howarda – Cholera. Przepraszam Cię najmocniej.. Ktoś bardzo natrętny chce się do mnie dobić…
- Ja bym odebrała na Twoim miejscu – mrugnęła wesoło dziewczyna – Chyba że wyznajesz zasadę „jak kocha to poczeka”.
- Problem w tym, ze nie kocha..
- To tym bardziej poczeka! Wypijmy – wzniosła kubek wielkości sporego kufla do piwa – za świetną transakcję. I spełnienie marzeń. Twoich i moich.
- Już Cię lubię. Wypijmy! – i we wspaniałych humorach, dwie całkiem różne osobowości, przy kawie oddały się bardziej przyziemnym – kobiecym tematom.

sobota, 22 września 2012

XII


NICK:
-Poranki bywają taaakie ciężkie – mruknął do siebie rudowłosy, przecierając twarz i otrząsając się tym samym z resztek snu. Wszedł do małej łazienki, którą dzielił z Brytyjką. Zdziwił się, widząc zostawione na wierzchu kosmetyki, w takim stanie, w jakim pozostawiła je ich włascicielka poprzedniego wieczora. Po krótkiej porannej toalecie, będąc już odświeżony, czysty i pachnący, wyszedł z łazienki. W mieszkaniu panowała niczym nie zmącona cisza. Coś mu zaczęło nie pasować. Maggie, wychodząc do szkoły, poradni, czy nawet do koleżanki, zostawiała cichutko grające radio. Taki nawyk. Relaksowała się na miękkiej kanapie, ze swoim ulubionym, zielonym kubkiem herbaty czy kawy każdego wieczora, a co rano, skupiała „cała swoją pozytywną energię” – jak to określała, właśnie poprzez muzykę. Brytyjczyk ubrał się, wciąż majac w głowie obraz Szatynki sprzed kilku godzin. Była naprawdę w złym stanie. „Zakończenie związku to jest dla każdego ciężkie przeżycie, ale koniec czegoś, co jeszcze tak naprawdę nie zakwitło, pozbawianie siebie i drugą osobę szansy na, być może, coś niesamowitego i pięknego, to naprawdę bestialstwo” – rozmyślał chłopak, zapinając swoją koszulę. W pewnym memencie usłyszał dźwięk budzika z pokoju Maggie. Niemalże ryzykując życie, wszedł po cichu do sypialni. Dziewczyna leżała w takiej samej pozycji, w jakiej zasnęła. Skąd wiedział? Bo pół nocy przy niej siedział.
Zaniepokoił się jeszcze bardziej, gdy ujrzał jej bladą cerę i cienie pod oczami. Dotknął jej dłoni i.. spanikował.. Była chłodna. Nie.. ona była zimna – O Jezu – jęknął – Mała! – potrząsnął bezwładnym ciałem Szatynki. Kiedy nie doczekał się ani odpowiedzi, nawet jęknięcia ze strony przyjaciółki, wypróbował dotychczas skuteczne metody na pobudkę – ściągnięcie kołdry, łaskotki, nawet wylał kilka chłodnych kropel z butelki, stojącej na szafce nocnej, na jej twarz. Kiedy i to nie poskutkowało, zaczał szybciej oddychać, wnętrzności skurczyły się, na czoło wystąpił pot. – Co teraz, co teraz… - dopiero po sekundzie „obudził” się z transu i zadzwonił po karetkę, która przyjechała po niemalże 3 minutach.
- Puls jest, zabieramy do szpitala – oznajmił lekarz, nakazując towarzyszącym mu sanitariuszom, by przenieśli Brytyjkę do karetki. – A Pana prosże, żeby Pan poszukał śladów.
-Śladów? – zdziwił się Nick – jakich…
- Nie myśli Pan, ze młoda, śliczna dziewczyna, po prostu ma zaburzenia snu! Skoro jest w takim stanie, w jakim jest.. Musiało coś się stać.
- Co Pan w ogóle sugeruje?! Maggie nie zrobiłaby sobie niczego na umyślnie!
- Pewnie.. Każdy tak mówi – pokręcił głową młody lekarz, wychodząc z mieszkania przyjaciół. Nick został sam. Wciąż nie dopuszczając do siebie słów, jakie usłyszał przed momentem, zaczął powoli obchodzić pokój dziewczyny. Nie wierzył, by Czarnooka próbowała zrobić sobie krzywdę, ale.. „lepiej posprawdzać”.. na biurku, tuż przy oknie zauważył tabletki.. A kiedy spojrzał na datę ich ważności.. aż usiadł na łóżku. Nie wiele myśląc, wybiegł z mieszkania, kierując się w stronę szpitala.

MAGGIE:
Zazwyczaj, po kilkunastu godzinach snu, Szatynka budziła się w wyśmienitym nastroju, gotowa na wszystko, nawet na najbardziej szalone rzeczy. A teraz było inaczej. Otworzyła powieki i .. nie mogła się ruszyć. Czuła się, jakby jej całe ciało było sparaliżowane. Przez kilka sekund w panice, próbowała poruszyć swymi kończynami. Kiedy jej palce nieznacznie przesunęły się po nieprzyjemnie szorstkiej pościeli, dziewczyna zdała sobie sprawę, ze nie jest w swoim łóżku. Była w dużym, białym pokoju, z ogromnymi oknami. Poczuła coś jeszcze.. że w jej rękę wbity jest wenflon. Spróbowała podnieść głowę, lecz kolejna rurka, tym razem przy nosie, pociągnęła głowę Brytyjki powrotem na poduszkę. Oddychając szybko, Maggie chciała krzyczeć, lecz jej głos był dziwnie zachrypnięty, jakby od dłuższego czasu nie używany.
- Co tu się dzieje? – szepnęła, czujac, ze jeśli w ciągu najbliższych kilkunastu sekund nie zdobędzie odpowiedzi, rozpłacze się, albo zwariuje.
- O! Nasza Królewna Śnieżka się obudziła! – przywitał Brytyjkę miły, męski głos. Mężczyzna w białym fartuchu, w okularach, z kręconymi włosami i miłym uśmiechem, zmierzał własnie do łóżka Maggie, sprawdzając urządzenia, które stały tuż przy łóżku. Jak na zawołanie, własnie w tej samej chwili, do dziewczyny zaczeły dochodzić naraz wszystkie dźwięki z Sali: cieniutki dźwięk z maszyn, buczenie klimatyzacji, nawet odtwarzać płyt CD z dźwiękami przyrody, zapewne, by nieco uspokoić leżących w pokoju pacjentów…
- Co się dzieje? – wyszeptała czarnooka, z niepokojem wpatrując w błyszczące, zielone oczy lekarza.
- Nie pamiętasz królewno? No już mówie. Przez przypadek, nałykałaś się czegoś, co bardziej Ci zaszkodziło, niż pomogło.. Pamiętasz swoje nasenne, ziołowe tabletki?
- Nooo…
- Ich ważność upłynęła jakieś pół roku wstecz.. Nie ładnie przechowywać tak stare lekarstwa – pogroził palcem Brytyjce i w wyśmienitym humorze zapisał coś na karcie, wiszącej w nogach jej łóżka.
- To.. Co mi jest? – dopytywała Maggie, rozumiejąc już nieco powód swojej wizyty w szpitalu.
- W sumie to teraz nic.. Ale strasznie Cię trudno było dobudzić..
- To po co wyskakiwał Pan z tą królewną Snieżką?
- A domyśl się Królewno – odparł tajemniczo, doktor, wychodząc zdezorientowaną Szatynkę samą, dosłownie na minutę, po której do jej pokoju wpadł zdyszany Nick.
- MAGGIE! O Boze mój.. Czy ty.. Czy Ciebie.. No.. czy naprawde.. no weeeź – zakończył koślawo, ptulając się w drobną dłoń przyjaciółki – Nigdy więcej mi nie wywijaj takiego numeru.. Myślałem, ze zejdę na zawał, jak Cię zobaczyłem taka bladą.. i w ogóle – zakończył, siadając przy Maggie.
- No już, już. Ofiara ze mnie, bo nie sprawdziłam ich… To teraz pokutuje. – jęknęła Brytyjka, uśmiechając się baldo – ale nie wiesz, kiedy mi zabiorą to całe plastikowe gówno? Strasznie mnie w nosie swędzi ta rurka, a jak kichne, to chyba mi wyleci czy coś – dodała, by nieco rozluźnić atmosferę.
- Nie wiem – zaśmiał się rudowłosy – ale pójdę zapytać Księcia..
-Kogo? – zdziwiła się Szatynka, marszcząc brwi
- Twój lekarz, którego poznałaś przed momentem, nazywa się Charles Prince.
- To skąd nawiązanie, jakobym ja była Królewną Śnieżką?
- Sam Cię tak nazwał. Powiedział, ze tak wyglądasz, ciemne włosy, jasna cera.. i tak dalej. A przy tym zaglądał do Ciebie przez cały czas!
- Czyli..?
- Byłas nieprzytomna dobę.
- Oooo.. aha – Maggie otworzyła szerzej oczy. Chęć natychmiastowego wyjścia z dziwnej Sali, jak nagle się pojawiła, tak nagle znikła.
- Myślałem, że naprawdę… - usłyszała szept swojego najlepszego przyjaciela. W odpowiedzi uścisnęła długie, chude palce chłopaka, dodając mu nieco otuchy. Nick, z lekkim uśmiechem i szklanymi oczami, wpatrywał się odważnie w jej twarz, a po chwili położył się obok, na dużym łóżku, chowając swoją twarz w ciemnych, brązowych włosach Czarnookiej.
- Już dobrze. – Sama w to nie wierzyła. Do jej głowy znów powróciły obrazy sprzed ponad doby. Potrząsnęła lekko głową i zamknęła oczy.
- Pójde do tego Księcia. Odpoczywaj – pogładził jeszcze jaśniejszą niż zwykle cerę Brytyki i wyszedł…
Maggie miała chwilę, by poukładać sobie wszystko od początku. Zaczęła od usunięcia z głowy wspomnień łączących się z Domem. Przede wszystkim poczucie jego bliskości, dotyk i pocałunki. Mimo lekkiego bólu, jaki poczuła gdzieś w środku, westchnęła głęboko i otarła pojedyńczą łzę z policzka. Później, skupiła cała swoja wolę, chęci i siły na zrealizowaniu pomysłu, jaki przyszedł kiedyś, niespodziewanie. „Z genialnymi pomysłami jest tak zazwyczaj. Przychodzą nie wiadomo skąd, ale jak już przyjdą, to zaczynaja rządzić Twoim życiem” – skwitowała w myślach, uśmiechając się lekko. Właśnie w takim stanie zastał ją owy Charles Prince. Uśmiechnął się jeszcze szerzej na jej widok i usiadł obok łóżka, gdzie przed kilkoma minutami siedział Nick.
- Nie mieliśmy chyba sposobności – rzekł – Charlie Prince.
- Maggie Gold.
- czyli oficjalną prezentację mamy za sobą.- zaśmiał się mężczyzna – to teraz moja księżniczka może mi powiedzieć co się stało? – spytał, a Brytyjka automatycznie poczuła, ze w jej głowie zapala się czerwona lampka – zajmuję się takimi przypadkami jak Twój. Wiesz.. Próby…
- Proszę?
- No przecież próbowałaś popełnić samobójstwo. Tak orzekli sanitariusze, którzy Cię tu przywieźli – wzruszył ramionami Zielonooki.
- Wiesz co.. Nie doprowadzaj mnie do skraju mojej wytrzymałości – warknęła. – gdybym chciała się zabić, uwierz mi. Już bym to zrobiła. I w bardziej skuteczny sposób, niż łykanie jakiegoś świństwa. Wiem co próbujesz zrobić, bo sama się takich rozmów uczyłam. Jestem na ostatnim roku psychologii, i uwierz mi.. Nie dowiesz się ode mnie niczego, co mogłoby Tobą wstrząsnąć. Nie ma żadnej nieszczęśliwej miłości, przez którą mogłabym próbować się usunąć z tego wielkiego Matrixa – skłamała szybko. Zauważyła szok na Twarzy Księcia. Widocznie nie tego się spodziewał… - Po prostu w wyniku zaburzeń snu, jakie mam od niedawna, chciałam wziąć jakieś coś, coby lepiej zanąć. Widocznie stres i stare tabletki wymieszały się, sprowadzając mnie tu. Oto cała historia. – Kiedy skończyła, w Sali zapanowała cisza. Charlie Wpatrywał się w skupieniu w oczy Szatynki, najwyraźniej próbując doszukać się kłamstwa. Po minucie dął za wygraną.
- W takim razie tym bardziej się ciesze, ze Cię poznałem. Skoro nie masz żadnych zaburzeń, którymi mógłbym się zając… Zostawię Cię teraz, ale wrócę tu. – pogroził jej palcem z dziwnym błyskiem w oczach – śpij słodko księżniczko.
Maggie w szpitalu spędziła jeszcze dwa dni. Podczas tego czasu towarzyszył jej oczywiście Nick, którego zdażyła poznać znaczna część oddziału, na którym leżała Czarnooka, oraz sam doktor Prince. Okazał się on bardzo miłym, inteligentnym i ciepłym człowiekiem, nieco starszym od Maggie, za to widocznie tak nią zauroczonym, ze nie odstępował jej ani na krok. Kilka godzin przed wypisem, dziewczyna wybrała się na swój ostatni „obchód” w poszukiwaniu swojego doktorka. Zaglądając od Sali do Sali, dziewczyna przemierzała większą część szpitala. Czekając na windę, nuciła pod nosem tylko sobie znaną melodię. Po chwili usłyszała cichy dźwięk otwieranych drzwi i stanęła oko w oko z.. Chrisem.
- Maggie? – basista, z szeroko otwartymi oczami zmierzył Brytyjkę kilka razy – co Ty tu robisz? Co się stało?
- Grizzly! – ucieszyła się Szatynka, wtulając w postawne ciało Wolstenholma – Ale fajnie Cię widzieć! Jak się czujesz? Wszystko dobrze?
- Ja spytałem pierwszy!
- No.. Dzis wychodzę, zatrułam się nieco kilkoma tabletkami, ale już jest dobrze. – Muzyk momentalnie zbladł, słysząc te słowa.
- Z…zatrułaś się? – spytał podejrzliwie – tak po prostu?
- No.. wiesz.. miałam cieżkie starcie z Domem, potem kilka godzin płaczu i… - urwała, zdając sobie sprawę z tego, co własnie powiedziała – nie, to nie tak. Ja nie zrobiłam tego specjalnie, po prostu tak jakoś wyszło. No ale co Ty tu robisz?
- Mój dobry kumpel jest tu ordynatorem. Nazywa się Jared Wolf. Potrzebuje dla Kelly kilku recept, to przyjechałem – wyjaśnił oschle. Ton basisty nieco przestraszył Brytyjkę, która miała wrażenie, ze powiedziała coś, co na dobre odmieni jej życie. Muzyk uśmiechnał się z wysiłkiem, ładnie przeprosił i poszedł wgłąb budynku, szukać doktora Wolfa. Maggie została sama, w zamyślniu trawiąc rozmowe jaka miała przed momentem miejsce. Owy stan przerwał nie kto inny, jak Charlie.
- O! A Pani czasem nie powinna leżeć i grzecznie czekac na wyjście? – spytał z miłym uśmiechem – objął Brytyjkę w pasie, prowadząc do jej Sali. Po drodze, opowiadając kilka dość śmiesznych sytuacji z całego dnia…

CHRIS:
Wściekły, jak jeszcze nigdy, już z potrzebnymi receptami, skierował się w stronę studia, gdzie, myślał spotkać z jedyną osobą, która obecnie zasługiwała na dość bliskie spotaknie z pięścią Chrisa. Basista traktował Maggie jak swoją młodsza siostrę, a niekiedy nawet – ze względu na jej wzrost, jak jedno z dzieci. Dlatego, słysząc do czego się przyczynił Dominic (w jego mniemaniu), poczuł wszechogarniającą złość. Wpadł do studia, dysząc cieżko.
- Gdzie jest ten pajac? – prawie krzyknał na Matta, patrząc na niego z góry. Bellamy na widok rozjuszonego przyjaciela skulił się i zmniejszył w sobie.
- Tam? – prawie pisnął, wskazując pomieszczenie z którego własnie wychodził uśmiechnięty blondyn.
Dominic, widząc nacierającego na niego Wolstenholma, w dodatku złego, jak diabli, przeraził się, lecz nie miał czasu by uciekać. Bo ułamek sekundy później został popchnięty na ścianę. Przedramię basisty na szyi Howarda skutecznie przytrzymywało go, odcinając nieco dostęp powietrza.
- Coś Ty zrobił, debilu?! – wykrzyczał tuż nad twarzą perkusisty – Coś zrobił Maggie?!
- Chris.. spokojnie – wychrypiał, nie rozumiejąc niczego.
- Co się stało? – zainteresował się nagle Matt, wstając z kanapy, na której był rozłożony. Strach przed gniewem przyjaciela zniknął, zastąpiony przez ciekawośc. No i chodziło o Maggie, czyli sprawa była powazna.
- Nie wiesz? Spotkałem ja w szpitalu! Przez tego pajaca próbowała coś sobie zrobić! – krzyknął, czerwieniejąc na twarzy – Gadaj, co jej zrobiłeś – syknął.
- Maggie w szpitalu? – szok na twarzy Doma był na tyle realny, ze Chris rozluźnił nieco uścisk, przez co Dom, opadł na ziemię. Nie zdawał sobie sprawy, ze basista uniósł go kilka centymetrów nad ziemię – Jak to w szpitalu?
- Mnie powiedziała, ze zatruła się czymś, że coś wzięła chyba – zastanowił się Chris, z uwagą obserwując mimike perkusisty – ze najpierw miała jakieś starcie z Tobą, a potem… To ty nic nie wiesz? – spytał nagle.
- Chris.. Dowiedzielibyśmy się, gdyby chodziło o Doma – rzekł nagle Matt, podchodząc do przyjaciół.
- Niby skąd? – warknął Chris – Ona by się do was nie odezwała, a Nick prędzej by was powybijał, tak o, bez słowa, niżby zdradził o co tak naprawdę chodzi – jęknął, masując skronie i uspokajając się nieco.
- Gdzie ona jest?
- W Queen Hospital. Nie wiem jakim cudem, ale jest właśnie tam – w odpowiedzi Dominic chwycił swoją kurtkę, kluczyki od samochody i wybiegł ze studia.
- Zakochał się. Bankowo – stwierdził Matt, na powrót wziął swoją gitarę, rozsiadł się na wielkiej kanapie i zaczął grać…

niedziela, 16 września 2012

XI


              Z placówki wyszli późnym popołudniem. Na nowo omawiając wydarzenia dnia: kilka zagranych przez Dominica utworów, godziny ćwiczeń z dzieciakami, para zmierzała powoli w stronę przystanku autobusowego.
- Ooo to sobie poczekamy.. mamy ponad godzinę – jęknęła Brytyjka – a ja tak strasznie chce kawy, albo coś słodkiego – dodała. Ledwo skończyła zdanie, Dom objął ją mocno. Stali tak bez słowa, dobrą chwilę i dopiero dźwięk przychodzącej wiadomości przerwał tą uroczą scene. Blondyn wyjął telefon i uśmiechnął się szeroko.
- Matt prosi, żebyś właczyła telefon, ma Ci coś do przekazania – Szatynka bez żadnych podejrzeń załączyła urządzenie i nagle została zbombardowana ilością nieodebranych połączeń i wiadomości. Wszystkie od jednego numeru – Słowo daję, od kiedy jest sam, świruje.. Trzeba mu kogoś znaleźć – mruknęła, wybierając numer wokalisty. Odebrał po pierwszym sygnale.
- NO NARESZCIE! – wykrzyknął tak głośno, że Czarnooka odsunęła aparat od ucha.
- Też się cieszę, ze Cię słyszę, Matti. Co tam? – spytała niewinnie, wywracając oczami, doprowadzając tym samym Doma do kolejnej fali śmiechu.
- Ty mi mów! Wiesz jak się martwie?!
- Ale bardziej o mnie czy o Doma.. bo wiesz.. łatwiej byłoby, gdybyś dobijał się do niego..
- No oczywiście, ze o.. Ciebie – dokończył po chwili – faktycznie. Mogłem do niego zadzwonić… No ale ty mi powiedz.. Wszystko dobrze?
- Dobrze. Nie spił się, trzymam go grzecznie za rączkę, zaraz wracamy do domuuuu – urwała, czując jak perkusista odbiera jej telefon od ucha.
- Robisz za ochroniarza? A to ponoć ja jestem bardziej rozsądny. Wracamy do domu. Jutro wpadnę do Ciebie – chwila ciszy.. – dobra! Odstawię Maggie do jej mieszkania i przyjade.. – znów chwila ciszy – dobra przyjedziemy oboje.. – kolejna chwila ciszy – świnia z Ciebie! Nie dam kobiecie wracać samej po nocy. Zwłaszcza po Londynie! Odwieziemy ją, jak tak się o mnie martwisz.. a od jutra szukamy Ci baby.. – jęknął na koniec muzyk i rozłączył się. – pajac – mruknął – kazał Ci samej wracać do domu, podczas kiedy on będzie mi gotował jakąś kaszke… Idiota ..
- Martwi się o Ciebie.. Zrozum – uśmiechnęła się delikatnie Brytyjka – Do tej pory.. było, jak było, a tu nagle… Co prawda może doprowadzić do tego,z ę pogorszy sprawę.. ale..
- No właśnie! Z cała sympatią do niego, ale wolę dzisiejszy wieczór spędzić z Tobą – przechylił głowę Howard, biorąc Maggie za rękę.- Dziękuję Ci.
- Nie musisz. Pokazałam Ci, co mnie trzyma przy życiu w gorsze dni. Podziałało, wiec cieszę się razem z Tobą. Poza tym… Byłeś spełnieniem marzeń moich dzieciaków – zaśmiała się delikatnie – Od dawna marzyli, by poznać muzyka. Takiego zawodowca. Takiego, który może im coś pokaże, podpowie, a Ty to zrobiłeś. Przez kilka najbliższych dni o nikim nie będę słyszeć, jak tylko o Tobie – mrugnęła wesoło do zaskoczonego mężczyzny.
- Chyba jest mi miło.. Chyba – dodał nieco pewniej i na powrót przytulił Brytyjkę.
„Zaskakujące, jak czasem mało jest człowiekowi potrzebne do szczęścia” – przeszło jej przez myśl, czując charakterystyczny zapach skórzanej kurtki, zmieszanej z męskimi perfumami. Bardzo ładnymi, trzeba dodać.
„Jak ja się starzeje – zbeształ się w myślach Anglik – wystarczy mi sama jej obecność, po dzisiejszym dniu, nawet ten zapach, by czuć, że żyję..”
- I pomyśleć, że nigdy nie lubiłem chodzić z mamą na zakupy, a gdyby nie zakupy właśnie, nie poznałbym Cię – rzekł cicho. Czarnooka oderwała się od niego i uśmiechnęła w ten jego ulubiony sposób – I strasznie jestem Ci wdzięczny za to, że nie męczysz mnie pytaniami, nie chcesz na silę mnie uszczęśliwić, po prostu tu stoisz, nie mówisz nic, po prostu jesteś – skwitował z błyskiem w oczach
- Najważniejsze, że Tobie jest lepiej. Tylko to się teraz liczy.
Kolejny buziak. Tym razem w czoło, niczym wyjęty z najbardziej łzawej powieści dla młodzieży. Taki mały gest.
Nie rozmawiali zbyt wiele, po prostu stali, ciesząc się po cichu swoją obecnością. Brytyjka coraz bardziej przekonywała się do tej nowej znajomości, mimo tego co tak naprawdę sądziła o całym świecie muzyków: imprezy, bezsensowne wydawanie pieniędzy na kolejne używki, życie w świecie bezmyślnych ludzi i nagle takie zaskoczenie: Spotkała miłego, sympatycznego, nieco zwariowanego mężczyznę, który potrafi pokazać to, jak bardzo mu zależy.. Przynajmniej do tej pory tak to wyglądało…
Droga powrotna minęła parze na  zaciekłej dyskusji dotyczącej ciekawego sporu – wyższości lodów czekoladowych, nad truskawkowymi. Śmiechom nie było końca. Dominic przy każdym słowie stawał się coraz bardziej czerwony na twarzy i coraz bardziej gestykulował, doprowadzając przy tym Czarnooką do łez.  Nie obeszło się bez kilku uwag ze strony reszty pasażerów, a po kilku minutach, do sporu dołączył młody Francuz, pracujący w centrum w restauracji. Wysiadając już w Londynie, dosyć długo żegnali się z Tobiasem, który murem stanął za Maggie, doprowadzając tym samym perkusistę do rzucenia na ową dwójkę focha.
- No już się nie gniewaj – zaśmiała się wesoło dziewczyna, trącając obrażonego Howarda – Co poradzisz, ze w końcu truskawki wygrały.. Takie Zycie..
- Nie będę się gniewać, ale pod warunkiem – rzekł nagle, stając już pod kamienicą, w której mieszkał Matt – Dasz mi buzi.
- Ja mam za miękkie serce do Ciebie – jęknęła Szatynka i wspięła się na palce..
Stojący w oknie Bellamy uśmiechnął się na widok nowej (jak mu się wydawało) pary. Minutę później, usłyszał trzaśnięcie drzwi wejściowych.
Maggie wchodząc do domu muzyka, nawet nie przypuszczała zakończenia tak mile spędzonego dnia, dlatego też, pod wpływem pozytywnych emocji, nie zwróciła zbytniej uwagi na to, ze tuż za progiem, Dom puścił jej rękę, i minął, kierując się bez słowa do salonu. Jeszcze w holu, wpadła na Szatyna, który tylko mrugnął porozumiewawczo i udał się do kuchni, przygotowując jakiś posiłek dla przyjaciół. Siadając obok blondyna, dziewczyna liczyła na jakiś większy gest.. na próżno. Zaskoczona spojrzała na profil muzyka, który nie wyrażał żadnych emocji.
- Dom? – spytała, prawie szeptem, czujac przy okazji, dość nieprzyjemne ukłucie gdzieś w środku, zapowiedź.. czegoś – Wszystko ok.? – brak reakcji. Brytyjka przez chwilę jeszcze siedziała ze zmarszczonymi brwiami, by pytająco spojrzeć na Matta, który znów w milczeniu obserwował scenę. Pokręcił jednak tylko, nieco zdezorientowany głową, i uśmiechnął ciepło do Szatynki, zapewne, by dodać jej nieco otuchy. Minuty leniwie zmieniały się na blacie zegara, stojącego tuż przed oczami Maggie. Rozmowa nie kleiła się kompletnie, co więcej, Dominic zaczął ignorować Brytyjkę, zwracając się tylko do gitarzysty. Na próby włączenia się do tematu przez dziewczynę, milkł, lub nie zwracał na nią uwagi.
Kwadrans później, Szatynka, zaciskając wargi i opanowując cisnące się do oczu łzy, wstała, kierując się do wyjścia.
- A Ty gdzie? Jest prawie dziewiąta. Ciemno i zimno. Teraz Cie spacery nachodzą? – ton Matta był przepełniony troską. Meżczyzna stanął tuż obok czarnookiej, która zapinała swój płaszcz.
- Dam sobie radę. Rano musze iśc do szkoły – skłamała – a stąd miałabym jeszcze dalej. Dzięki za herbatę – uśmiechnęła się lekko. Odwróciła się jeszcze w stronę salonu, gdzie Dom, zachowując wciąż kamienną twarz, patrzył wprost na nią. Zdradzały go jedynie oczy, te wielkie, błyszczące oczy, śmiejące się do niej, teraz były.. smutne. Jakby Blondyn próbował przeprosić tego, co robił przez cały dzień. – No tak – szepnęła do siebie, ocierając policzek – Cześć – Wyszła na chłodne, londyńskie powietrze, które w połączeniu z tym, co czuła w środku dziewczyna, zdawało się być lodowate.
Do domu wróciła kilkanaście minut później. Nick, rozłożony na kanapie, oglądał dzielne poczynania, jakieś podrzędnej drużyny piłkarskiej, co rusz zaśmiewając się. Nie usłyszał cichego skrzypnięcia zamka, lecz wyczulony, zarejestrował ciche łkanie, dobiegające z przedpokoju.
- Maggie? Jezu, Dziecino, co się stało? – dopytywał, podnosząc dziewczynę z podłogi.
- Nic… Nic.. już dobrze – załkała jeszcze głośniej, wtulając się w szczupłe ciało przyjaciela.
- Za bardzo mokre jest to „nic” – odrzekł, starając się nieco rozpogodzić Brytyjkę. Odgarnął jej włosy z twarzy i otarł resztki tuszu, który jeszcze się nie rozmył – Cudnie wyglądasz.. Tak stylowo. Powiesz mi, gdzie teraz tak malują? Wybiorę się.
- W mieszkaniu Matta, a głównym malarzem jest Dominic Howard, znasz takowego – jęknęła czarnooka, siadając z przyjacielem na małej kanapie – Cały dzień był niesamowity, wesoły, Dom był.. sobą. Potem..
- Pocałował Cię?
- Żeby to raz.. Zachowywał się.. cudownie..
- No to w czym problem?
- Wchodząc do domu Matta, przestał się do mnie odzywać, ignorował przez cały czas, nie patrzył nawet na mnie, już o żadnym bardziej czułym geście nie wspomnę..
Rudowłosy głośno zaczerpnął powietrza. Doskonale wiedział, jak czuła się teraz Maggie. Nie raz w szkole doświadczał podobnego uczucia.  Pogłaskał tylko przyjaciółkę po głowie, modląc się o cierpliwość.. W przeciwnym razie już teraz poszedłby i sprał Doma po twarzy.
Noc wcale nie przyniosła spokoju. Brytyjkę nawiedzały obrazy całego dnia, doprawione tą kamienną twarzą, jaka widziała na końcu u perkusisty. Nad ranem dostała jedną, jedyną wiadomość od Howarda.
„Było miło. Dziękuję”
Czując pod powiekami kolejne łzy, Maggie łyknęła kilka tabletek sprawdzonego leku na sen. „Do tej pory dwie tabletki pomagały. Teraz też pomogą” – pomyślała popijając je wodą. Nie przyszło jej niestety do głowy, by sprawdzić daty ważności opakowania, wynikiem czego był długi, spokojny sen.. Z którego miała się już nie obudzić…