środa, 5 września 2012

IX


DOMINIC:
Lot do Londynu minął bardzo szybko. Matt bez przerwy patrzył przez okno, co jakiś czas próbując zagadnąć przyjaciela, jednak po trzeciej próbie dał za wygraną. Martwił się o Chrisa, ale zachowanie Doma również dawało mu do myślenia. „Najpierw rozwiążmy jeden problem, potem będę się martwić kolejnym” – postanowił w duchu. Howard przez dwie godziny, nie odezwał się do gitarzysty ani słowem. Jedynie kiwał głową, albo wzruszał ramionami. Był zły. „Zawsze mam takie szczęście… Z jednej strony coś zaczyna się układać, to z drugiej się sypie” – jęczał w myślach. Zamknął oczy, wsłuchując się we wszechogarniającą ciszę panującą w samolocie.
Przypomniał sobie wydarzenia, jakie miały miejsce zaledwie kilka godzin wcześniej. Zaskoczenie na jej widok, kiedy schodziła ubrana tak… sexownie, ale jednocześnie strasznie… Później, już w restauracji, nie odrywał od niej wzroku. Mimo, ze siedząc z tamtym gościem męczyła się straszliwie, zachowała powagę i uwodzicielski uśmiech na twarzy.. Widział też jej reakcję, kiedy ten.. Kalvin.. czy Kelvin położył rękę na jej kolanie, jakby chciała wbić swoje szpilki  w jego czaszkę, ale i tym razem się opanowała.. Późniejszy uśmiech triumfu..  Widział jej ulgę, kiedy z szerokimi uśmiechami wracali do jej domu,  no i później.. kiedy wyszła spod prysznica, a jego nozdrza uderzył delikatny zapach frezji.. Coraz bardziej przekonywał się do tych kwiatów, a dzięki Internetowi wiedział nawet jak wygladają. Przypomniał sobie pocałunek i lekko się uśmiechnął.. Taki delikatny, słodki…
- Ej.. co jest? – usłyszał Matta
- Nic..
- Bogu dzięki!! Już myślałem, ze coś Ci odgryzło język, czy coś.. Wszystko dobrze?
- Mhm..
- No i znowu – załamał ręce wokalista – A! Już wiem.. Zły na mnie jesteś że wszedłem do Was.. tak.. Wam coś przerywając. Już nie przeżywaj tego, jak mrówka okres, no – wyszczerzył się do Blondyna.
- Nie jestem na Ciebie zły, ufoku. Szkoda mi tylko, ze to wszystko tak wyszło… Bo szczerze to wolałbym być gdzieś indziej – dodał ciszej, sadząc, ze Bellamy tego nie usłyszy, ale po chwili poczuł dłoń na swoim ramieniu.
- Zobaczycie się w Londynie, jak tylko wróci, a wtedy… - urwał z błyskiem w oczach.
- Znając ją to wtedy będę musiał zaczynać od nowa..
Jeszcze przed północą Anglicy wysiedli na lotnisku Heatrow. Nie zastanawiając się długo, pojechali do szpitala, w którym znajdował się Chris.
Mężczyźni z torbami, biegli do wyznaczonego przez pielęgniarkę korytarza, w którym zastali zapłakaną Kelly. Zgarbiona, zapłakana kobieta wpatrywała się w szarą podłogę. Dominic spojrzał w panice na Matta. Przez te wszystkie lata poznali się na tyle, ze nie potrzebowali słów. Tak było i teraz. Szatyn czuł dokładnie to samo co on sam…
- Kelly? – Spytał Blondyn, kucając przed zapłakaną kobietą – Kulka, co się dzieje? – Używając jej przezwiska, jeszcze z liceum, chciał nieco rozweselić pulchną szatynkę, która chlipnęła tylko.
- Lekarz powiedział, ze jeszcze troche i nie zatamowaliby tego krwotoku – szeptała, w obawie przed kolejnym załamaniem. Dom usiadł na chłodnej, szpitalnej podłodze i zamknął oczy, a Matt wyszczerzył się tylko.
- Czyli jest wszystko dobrze? – spytał z nadzieją.
- Oprócz tego, że musi tu spędzić naprawdę długi czas… to tak.
- To jak to było dokładnie?
- Kolacja, jak zawsze. Uprzedzałam go.. Mówiłam, że to się źle skończy, ale przecież on jest najmądrzejszy, wie lepiej, to wypił kieliszek wina. Na jego nieszczęście ten kieliszek dopełnił tego, nad czym pracował przez bardzo długi czas.. Zaczął zachowywać się, jakby wypił co najmniej trzy butelki, potem mówił do siebie – urwała Kelly, by odpedzić od siebie obrazy, jakie ze zdwojoną mocą uderzyły – A na końcu przewrócił się, dostał jakiś drgawek, zaczał pluć krwią… To było straszne – jęknęła cicho i na powrót zaczęła płakać.
Muzycy weszli do Sali, gdzie za pomocą rurek, do wielkich, piszczących przyrządów podłączony był basista. Na twarzach uśmiechniętych zazwyczaj przyjaciół malowało się rozgoryczenie. Matt jako pierwszy się podłamał. Usiadł przy Chrisie, chowając twarz w dłonie. Nawet największy optymista w zespole stał teraz ze zmarszczonymi brwiami, próbując sobie to wszystko poukładać.. „Zakładamy zespół, jest świetnie, zaczyna się to wszystko kręcić i nagle… to, na co pracowaliśmy może runąć.. „ – myślał. Spojrzał na Matta, ponownie na Chrisa i wzdychając ciężko wyjął swój telefon. Zaciskając mocno usta  starał się podjąć najbardziej słuszną decyzję.. Po kilku sekundach bezczynnego wpatrywania się w ekran.. Wyłączył telefon…

MAGGIE:
Dzień, dwa, w końcu tydzień. Nic.. Zero informacji.. Wyłączone telefony, brak maili…Początkowo Maggie chodziła wszędzie z urządzeniem. Kiedy mijał tydzień, nie patrzyła nawet w stronę nowej zabaweczki, którą przecież dostała od muzyków..
- Może ruszysz w końcu ten swój tyłek i pojedziesz ze mna do Londynu? – spytał po raz któryś Nick, rozwalając się w salonie rodziców Maggie – Siedzimy tu i zamulamy tylko, a może Dom potrzebuje rady psychologa? – mrugnął porozumiewawczo, na co Szatynka tylko prychnęła – Nie prychaj mi tu!!!
- Nie wnerwiaj mnie, pasożycie jeden – warknęła, patrząc z ukosa, jak piegus pożera ostatni kawałek jej ulubionego ciasta – No, co. Siedzisz i wpieprzasz ciasto czekoladowe mojej mamy!  - krzyknęła
- Ja Ci o Domie, a ty mi o cieście.. Ale cóż.. Każdy ma swoje priorytety.. Dla mnie problem jego byłby ważniejszy od ciasta..
- Od tygodnia nie odbiera moich telefonów.. Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy jak ja się martwiłam – jęknęła..
- A używasz czasu przeszłego ze względu na…?
- Na to, ze trzeba wrócic faktycznie do Londynu, ale! – dodała, widząc już otwierające się usta przyjaciela i wesoło świecące oczy – w sprawach naszego ostatniego roku, poszukać sobie pracy, jakiejś konkretnej, mieszkanie na oku już mam. A o nich zapominamy, Nick i wiesz, ze mówie to poważnie…
- Ty chyba siebie nie słyszysz! – wrzasnął rudzielec, czerwieniejąc nagle – Facet wraca do swojego kumpla, zapewne wspiera jego i jego rodzine, a wiesz, ze Chris ma wesołą gromadke dzieciaków, kończąc przy okazji nagrywać kolejny krążek! I oczekujesz czego? Że rzuci wszystko żeby tu być z Tobą? Sorry, siostra ale jestes ego..
- Uważaj…
-…ISTKĄ – wykrzyczał prosto w twarz zaskoczonej Czarnookiej – nie bójmy się nazywać rzeczy po imieniu! Kurwa, co za baba z Ciebie! Troche empatii i współczucia!
- Mam ich aż zanadto! I co, wrócę do Londynu, zobaczę go i co.. przywitam się grzecznie? Wezmę na terapię? Nick tu NIC NIE ZASZŁO! NIC NIE BYŁO! Wmówiłam sobie coś, zresztą jak zawsze, a potem dostałam po nosie. Pocałunek jest tak powszechną rzeczą, ze jego nie biorę nawet pod uwagę. Ocknij się! Piękna bajeczka z Twoimi Muzami zakończyła się w momencie startu ich samolotu. – rzekła z wściekłością Szatynka – Przecież to nierealne! Spotkać takich muzyków, zaprzyjaźnić się.. Zejdź na ziemię… Mówisz o współczuciu? Od tygodnia szukam czegokolwiek, co mogłoby mi na przyszłość pomóc w takich wypadkach.. co mogłoby mi pomóc, gdybyśmy się jeszcze kiedyś z Chrisem spotkali.. I już nie chodzi o Doma – dodała nieco ciszej – Ja chce pomóc. Wyrywam się wręcz do tego.. Ale skoro odtrąca się wyciągniętą dłoń… - nie dokończyła, spoglądając w końcu na przyjaciela bez swoich masek, jakie przywdziewała, by pokazać jaka jest silna. Brytyjczyk uspokoił się momentalnie, widząc ból w Czarnych oczach Maggie. Tak wiele bólu. Bez słowa podszedł do dziewczyny i mocno ją przytulił.
- Nie wiedziałem – szepnął w jej włosy
- Już dobrze – Maggie wyprostowała się, uśmiechając lekko – Wracajmy do tego wariackiego miasta…
Na drugi dzień, z samego rana, przyjaciele wsiedli w pociąg. W Londynie byli w południe. Jadąc do mieszkania, Brytyjczycy nie odzywali się od siebie. Po przekroczeniu ich małego mieszkanka, Szatynka od razu zamknęła się w swoim pokoju, z którego nie wychodziła przez resztę dnia. Wieczorem usłyszała nieśmiałe pukanie do drzwi.
- Chodź ze mną pobiegać – rudy wsunął nieśmiało głowę do pokoju dziewczyny, zastając ją nad książkami. Maggie, skinęła na propozycję i w mgnieniu oka, przebrała się.
Jak zazwyczaj, tak i tym razem ruch przyniósł otrzeźwienie i spojrzenie na problem z całkiem innej perspektywy. Dużo rozmawiali z Nickiem tego wieczora. Potrzebowali też chwili, by przetrawić, wcześniej wypowiedziane, czy wykrzyczane słowa.
- Przepraszam – szepnął piegus, siadając na „ich” ławce w ST. James park.
- Nie przepraszaj. Miałeś po części rację. Jestem egoistką. To znaczy nieco mniejsza, niż myślisz, ale jestem. Chciałam, żeby był tu ze mna – przyznała.
- Czyli jest dla Ciebie nadzieja! – Nick, aż klasnął w dłonie – jednak chodzi o Dominica! Jakże się ciesze, ze Jeff nie wytępił w Tobie wyższych uczuć – sapnął wesoło.
- oooj, powiedzieć Ci tylko jedno zdanie, a Ty już sikasz w majtki z wrażenia.. – jęknęła, kręcąc głową – no nic. Chodź do domu. Jutro ide do dzieciaków.
Brytyjka przez bardzo długi czas szukała placówki, w której mogłaby odbyć swoje praktyki. Dyrektorzy takich ośrodków niechętnie wpuszczali za swój próg osobę obcą. Jednak udało się. Po dwóch miesiącach poszukiwań, Maggie dostała pozytywną odpowiedź jednego z nowo-powstałych gabinetów terapeutycznych. Innowacja polegała na wszelkich rodzajach instrumentów, jakie znajdowały się wewnątrz kolorowego budynku, na przedmieściach Londynu. Grupa, w której pracowała Czarnooka składała się z dziewiątki dzieci w przedziale wiekowym 10-12 lat. Kiedy dziewczyna dowiedziała się, że w jej grupie są dzieci z Zespołem Downa, przeraziła się. Bała się swojej reakcji, tego, że jej ukryta empatia i współczucie wezmą górę, przez co racjonalne myślenie zostanie zepchnięte na skrajne tory. Jednak po tygodniu, dzieci przyzwyczaiły się do nowej osoby, obdarzyły Brytyjkę zaufaniem, doprowadzając do sytuacji, w której każdy dzień w poradni, Maggie traktowała za nagrodę.
I tym razem, idąc do swojej Sali, szatynka tryskała dobrym humorem, a zmartwienia związane z niedawnymi wydarzeniami przestały istnieć. Na chwilę.
Do domu wróciła dopiero wieczorem i jej nozdrza uderzył znajomy zapach…
- Co za boginy Cię odmieniły? – zaśmiała się od progu, rozpinając sweter – pieczesz zapiekankę z makaronem?? Oj Nick, przeskrobałeś coś? – spytała tonem surowego rodzica, wchodząc do kuchni, gdzie zastała Matta w czerwonym fartuszku, z namalowanym ogromnym, uśmiechniętym bananem, i pseudo-czapką kucharską na głowie. Widok gitarzysty, mieszającego drewnianą łyżką w kilku garnkach naraz był.. niecodzienny. Maggie nie mogła się powstrzymać i roześmiała się serdecznie, z oczu poleciały łzy, a po kilku minutach doszedł ból szczęki i brzucha. Kiedy opanowała się na tyle, by otrzeć oczy i tłumiąc kolejną falę wesołości i usiąść na krześle, spojrzała na muzyka, który patrzył na nią tak, jakby spotkał się właśnie z najbardziej niezrównoważoną osobą na świecie.
- Nie rozumiem, co Cię tak bawi… To zwykły fartuszek – rzekł po prostu, unosząc nieco brwi i uśmiechając się lekko – to ja tu haruje, żyły wypruwam! – pokazał ręce po łokcie ubrudzone masłem… albo majonezem – a Ty wchodzisz i się śmiejesz.. Ja nie wiem.. Zero poszanowania sztuki kulinarnej – pokręcił z niedowierzaniem głową.
- To ja… może… Salon… Nick…? – wydukała Brytyjka, czując, że jeszcze chwila i zacznie śmiać się tak głośno, jak jeszcze nigdy. W odpowiedzi zobaczyła tylko jak Bellamy macha niedbale ręką w stronę pomieszczenia. Wchodząc do saloniku, dziewczyna spotkała się z kolejnym niecodziennym obrazkiem: Dominic, zwinięty w kłębek na ich kanapie, chrapał w niebogłosy, tuż obok Nicka i nieznanej Szatynce kobiety, którzy z kolei rozmawiali przyciszonym głosem, by (chyba) nie obudzić perkusisty. Nie zauważyli Maggie, która stanęła prawie przed nimi. Kręcąc z niedowierzaniem głową, kucnęła przed blondynem i złapała go mocno za nos. Na efekty nie trzeba było długo czekac. W połowie kolejnego oddechu, Dom nie mogąc zaczerpnąć tchu, obudził się w panice i spadł z łóżka… Wprost na Czarnooką.
- O Jezu….
- Nie trzeba.. Możesz mi mówić Maggie – zaśmiała się Brytyjka
- Nie no.. – usłyszeli nad sobą Szatyna – Co wchodzę do pokoju, to wy się obściskujecie. Dajcie spokój. Ludzie są samotni… - rzekł nieco ciszej i zaszyl się na powrót w kuchni.
- Zszedłbyś z Maggie.. Serio…. – słysząc nieznaną do tej pory kobietę, Maggie spojrzała w jej stronę. Niska, ładna, o bardo kobiecych kształtach z ciemnymi włosami..
- Cześć, piękna – usłyszała tuż przy uchu, po czym poczuła lekkie muśniecie w policzek, by sekundę później stać już tuż obok wyszczerzonego Doma. Spojrzała zdezorientowana na Nicka, którego wzrok zdawał się mówić: „Coś mówiłaś o końcu bajki?”
- Kelly, chodź do Matta, zobaczymy czy nam kuchni nie spalił – Nick z perfidnym uśmiechem spojrzał na perkusistę – A Ciebie iło było w sumie poznać – wyszczerzył się po raz ostatni i wraz z nieznaną Kelly zniknęli z zasięgu wzroku. Blondyn z zakłopotaną mina czekał najwidoczniej na wybuch dziewczyny, która ściągnęła brwi obchodząc muzyka, w ostateczności z cała siłą uderzyła mężczyznę w ramię.
- Już wierze Rudemu. Jesteś silna – jęknął, masując rękę
- Czy ty wiesz, jak ja się martwiłam? Nie dawałeś znaku życia! – z każdym słowem uderzenia były coraz słabsze. Muzyk objął Szatynkę śmiejąc się głośno.
- No wiem, skończony pajac i laluś ze mnie, wiem. Przynajmniej tak mnie nazwał Nick – wskazał na kuchnie, gdzie było podejrzanie cicho – Chcesz coś dorzucić?
- Jesteś.. jesteś… jesteś.. Agrrrh! Jesteś niereformowalny!! Lampardziatko od siedmiu boleści – warknęła, wywołując jeszcze głośniejszy śmiech.
- Powiedziała największa panikara świata. Wiesz, ze byliśmy z Chrisem..
- A jak on? Wszystko dobrze? – złość Brytyjki zniknęła w mgnieniu oka.
- Lepiej. Jakoś mega nie jest, ale.. Żyje. To już coś.
- A ta kobieta? Nick ma panienke nową? – dodała nieco głośniej, skąd wybiegł Nick, cały czerwony na twarzy
- czy Tobie.. tylko.. jedno.. w głowie?? – spytał z przekąsem.
- Zdyszałeś się, rzuć palenie, albo zacznij biegać – Kelly Wolstenholme weszła w tym momencie do saloniku. Nick z otwartymi ustami patrzył to na Kelly to na Maggie. Ciszę przerwał Dom, który klasnął w dłonie, przyciągnął do siebie obie kobiety.
- Maggie, znalazłem Ci siostrę! Cieszysz się?
- Boże.. Za duże stężenie wredoty na takim metrażu. Idę się rzucić z okna…
- najpierw zjedz moje popisowe danie! – Matt z talerzami dumnie kroczył w stronę przyjaciół
- Ze wszystkich słów najbardziej nie lubie „popisowe” i „danie”. Zwłaszcza w jego wykonaniu. Nick, pokaż to okno. Też skoczę – Dom z nieszczęsną miną wpatrywał się w talerz na którym było… coś…
- Nie narzekaj, ignorancie! Jesteś hiper, pro i w ogóle. Nie boisz się pajaków, ratujesz damy z opresji i moja mama się w Tobie kocha, umiesz gotować i sprzątać. Jesteś pedantem i tak dalej. Daj mi szanse się wykazać! – warknął Bellamy, wywołując śmiech kobiet.
Danie Matta zrobiło furorę, nawet na Howardzie, który oficjalnie przeprosił przyjaciela, skłonił się nisko i poprosił o dokładkę. Wieczór upłynął im w bardzo wesołej atmosferze. Kelly, która okazała się wierną, nieco starszą kopią Maggie załapała z Brytyjką doskonały kontakt. Okazało się, że Chris na leczeniu ma zostać przekierowany do specjalistycznego szpitala, gdzie wejścia maja tylko lekarze. Stąd też propozycja muzyków, by zorganizować wspólną kolację, odganiając nieco złe demony zmartwionej kobiety.
- A przy okazji chciałem Cię przeprosić – dodał blondyn, kończąc opowieść.
-Ok. Wybaczone. Ale… wiesz.. potraktuj to jako ostrzeżenie – Maggie ze spokojem spojrzała na zaskoczonego perkusistę i ścisnęła mocno ramię, w które dostał. Dom skrzywił się nieco, lecz nie skomentował.
Późniejsze porządki, zmywanie talerzy, tym razem z Mattem, już w nieco spokojniejszej i poważniejszej atmosferze przyniosły Maggie nieco niepokojące wieści.
- Nie dość, ze Chris, zajmowanie się Kelly i płytą, to Dom niedługo też zacznie świrować…
- Co masz na myśli?
- Zbliża się kolejna rocznica śmierci jego ojca. Zazwyczaj wtedy bierze sobie wolne, jedzie do mamy, wyłącza telefon i zapija się w trupa. I tak rok w rok – Błękitne tęczówki spoglądały z powagą w czarne – zresztą już widac po nim. Jest taki… ja wiem. Przygaszony?
- Co można zrobić?
- W tym sęk… Nie mam pojęcia. Bo to raz próbowałem? Gadać, tłumaczyć, nawet zabierać mu alkohol, ale nawet jego matka wzrusza ramionami i mówi,z e to minie… No i mija.. po tygodniu… - Maggie zmarszczyła brwi i zastanowiła się chwilę..
- Matt?
- Co wymyśliłaś?
- Musisz mu zakazać wyjazdu do mamy. Wymyśl coś, ja wiem… płyta, cokolwiek.. Ale niech  zostanie w Londynie.
- Ale co wymyśliłaś?? – dopytywał gitarzysta, ciekawsko wpatrując się w Brytyjkę.
- Jest jedno miejsce… i skoro mnie poprawia się tam humor to i jemu pomoze. No i jest tam perkusja – dodała, mrugając porozumiewawczo – wystarczy go tam zawieźć.
- Jeśli Ci się uda, Pobłogosławię Wasz związek. Ba! Nawet zostanę twoim drużbą! – krzyknął, po czym przytulił mocno zaskoczoną Maggie…
- Przestańcie mnie swatać z nim! Jak mogę być z facetem, który ma więcej różowych rzezcy niż ja miałam przez całe życie! – zaśmiała się.
- To tylko ciuchy. Ponoć jest świetny w łóżku – znów mrugnięcie z tajemniczą miną – tak przynajmniej zachwalała jego poprzednia dziewczyna.
- Świetnie. Bóg sexu w różowych stringach – jęknęła Maggie, po czym razem z Bellamym wybuchli głośnym śmiechem.

2 komentarze:

  1. Bóg sexu w różowych stringach - ME GUSTA:)
    BAAARDZO spokojna część, ale i tak mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niech Maggie rozkręci się jakoś bardziej z Dominiciem :P. Ja na to czekam i czekam i się doczekać nie mogę, no! Dobrze, że u Chrisa spokojnie, ale teraz pewnie Matt będzie coś odwalać w związku z tą rocznicą... Jak nie urok to sraczka, nie? :DD

    OdpowiedzUsuń