sobota, 15 września 2012

X


      Minuty zmieniały się w godziny, godziny w dni i nim Maggie się spostrzegła, zapowiadane kłopoty związane z Domem, a konkretniej z kolejną rocznicą śmierci jego ojca przybyły nie wiadomo kiedy. Pięknym preludium był niepokojący telefon, jaki dostała Brytyjka na dzień przed. Ze wszystkich sił starała się tak poprowadzić rozmowę, by uniknąć niezręcznego tematu. Na staraniach jednak się skończyło. Howard, na co dzień uśmiechnięty, tryskający energią, z błyszczącymi oczyma, stał się nagle cichy, markotny, zamyślony, wpatrując się najczęściej w swoje dłonie. Czarnooka zaczęła nawet w pewnym momencie wątpić w swoje umiejętności rozmowy, pomocy..
Piątkowy poranek, jak przystało na londyńską pogodę, był chłodny, ciemny i szary. „pięknie. Pogoda zachęca do zostania w łóżku… - myślała Szatynka w pośpiechu nakładając płaszcz. Umówiła się z Domem za niecałą godzinę w samym centrum miasta. Związała włosy w warkocz i pędem wybiegła na autobus. W umówionym miejscu, które tym razem padło na most Westminster, nerwowo przestępowała z nogi na nogę. Drżała na całym ciele, nie z zimna, lecz ze strachu. Nie wiedziała, czego może się spodziewać. Punktualnie o 10, ujrzała nieco zgarbioną, smukłą sylwetkę zmierzającą w jej stronę. Blondyn wyglądał, jakby kilka nocy, co najmniej nie spał, kilkudniowy zarost nieco odznaczał się, na szczupłej twarzy muzyka, a czarne spodnie i skórzana kurtka wizualnie jeszcze bardziej wychudziły Doma. Maggie, na jego widok westchnęła. Naturalnym odruchem byłoby wtulenie się w blondyna, zapewnienie go, że wszystko będzie dobrze, albo zabranie go do domu, okrycie ciepłym kocem i zaparzenie gorącej herbatki. Jednak tym razem, dziewczyna zdusiła w zarodku współczucie, uśmiechnęła się szeroko i bez słowa wzięła pod rękę, wskazując odpowiedni kierunek. Jaki był jej plan? Prowadziła perkusistę w najbardziej pozytywne według siebie miejsce…
Po kilkunastu minutach w autobusie, cisze przerwał Dom.
- Powiesz mi chociaż gdzie jedziemy? – ton miał suchy, ostry, przyprawiający ciarki.
- Zobaczysz – odparła, mrugając wesoło. Jednak tym razem nie zrobiło to wrażenia na mężczyźnie, który bez słowa wpatrywał się dalej w szybę. Po pół godzinie byli na miejscu. Jak zwykle, Maggie z szybciej bijącym sercem i lekkim uśmiechem na ustach, przyspieszyła kroku. Kiedyś Nick stwierdził, ze idąc z uśmiechem na ustach do swojej pracy, albo jest się masochistą, albo samobójcą.. Cóż.. „Ja po prostu kocham te dzieciaki – stwierdziła w duchu”. Howard, wciąż zamknięty w swoim ponurym w te dni świecie, dyskretnie obserwował Czarnooką, coraz bardziej ciekaw, co go czeka. W oddali ujrzał budynek. Kolorowy budynek… Wyjmując ręce z kieszeni rozglądał się dookoła. Wszędzie było tak… cicho, spokojnie.. nie wiedzieć czemu, poczuł też klimat tego miejsca. Zelżał nieco uścisk gdzieś w środku. Pierwsze, małe kawałki muru, jaki wokół siebie wybudował, zaczęły odpadać.
Weszli do środka. Zewsząd do uszu Doma dobiegała muzyka. Niepuszczana z płyt, ale płynnie grana na nieco zapomnianych instrumentach, takich jak na przykład flet prosty, ukulele, drumle, czy chimery. Zaciekawiony, rozglądał się dookoła, próbując zlokalizować źródła owych dźwięków, jednak po chwili, poddał się. Stanął naprzeciwko roześmianej Maggie i po raz pierwszy zdał sobie sprawę, jak bardzo lubi ten uśmiech. Taki ciepły i szczery. Uniósł nieco brwi.
- Gdzie jesteśmy? – uśmiechnał się, wciąż rozglądając dookoła.
- Zobaczysz – Odpowiedź niby ta sama, jednak wywołująca przyjemne mrowienie, gdzieś na karku. Nie zastanawiając się dłużej nad swoimi reakcjami, Dom podążył za Brytyjką, która podskakując zmierzała w stronę schodów. Każdy z nich miał inny kolor, inne szlaczki. Zatrzymali się na piętrze. Dominic uśmiechnął się szeroko, słysząc swoją ukochaną perkusję. Maggie w tym czasie zdjęła płaszcz, wyłączyła telefon i pchnęła pierwsze drzwi, a perkusyjne dźwięki stały się głośniejsze i bardziej wyraźne.
Pierwszym, co uderzyło Dominica, po wejściu do Sali była niezliczona ilość instrumentów. Chyba sporej większości, jak nie wszystkich dostępnych. Kilka mniej czy bardziej rozbudowanych perkusji stało na lekkim podwyższeniu. Na ten widom, ręce muzyka zaczęły niesamowicie swędzieć, pragnął właśnie w tej chwili wyjąć pałeczki i zasiąść „za sterami”. Dopiero po chwili spostrzegł, ze w pomieszczeniu panuje cisza, a zgromadzone tam osoby wpatrują się w niego. Rozglądając się dookoła, patrząc na nieufne twarze dzieci, w panice szukał Maggie, która ni stąd ni zowad, zjawiła się tuż obok, obejmując blondyna w pasie.
- Witaj w moim świecie – rzekła wesoło. Reakcja Anglika nie zmartwiła ją. Spodziewała się szoku – Cześć Skarby! – przywitała się głośno, podchodząc do każdego dziecka i tuląc do siebie. Już po chwili dało słyszeć się głośne śmiechy i skrawki opowieści, co każde z nich robiło przez ostatnie dni – Moi drodzy. Jestem tu, a to znaczy, ze muszę spytać… czy każde z was ćwiczyło w ostatnim czasie? – cisza, jaka zapanowała po tym pytaniu była jednoznaczna – No nie! – machnęła rękoma dziewczyna, nadymając policzki, tym samym wywołując ogromną falę śmiechu w Sali, w której uczestniczył również Dom – To ja wam gościa przywiozłam, a Wy nie chcecie się pochwalić tym, co osiągnęliście? Nie to nie! Chodź, Dom, idziemy – mrugnęła wesoło, biorąc perkusistę za ręke i prowadząc w stronę drzwi. Nie uszli daleko, bo po kilku krokach otoczyła ich kakofonia krzyków. Maggie uciszyła je machnięciem ręki. Nieco śmielszy chłopiec, z plakietką, na której widniało imie Leon, podszedł do pary i złapał wolną dłoń Czarnookiej.
- Pani.. My ćwiczyliśmy, na-a-prawdę – zająknął się.
- No własnie słysze, ze coś jest zmiana. No dobra. To, moje Skarby jest Dominic. Mój serdeczny przyjaciel – przedstawiła blondyna, który pomachał grupce dzieciaków – A. I jeszcze jedna, w sumie mało istotna rzecz… Dominic jest perkusistą. Takim zawodowym – dodała, odsuwając się, by po chwili wybuchnąć śmiechem na widok zdezorientowanego blondyna tulonego przez dziewiątkę prawie – nastolatków.
Blondyn śmiał się wraz z nią, co chwilę zerkając w stronę Brytyjki. Ponure myśli wyparowały, wesoła gromadka Maggie w zupełności przywróciła „starego” Doma. Podobieństwo, jakie na pierwszy rzut oka widział w każdej twarzy dzieci, okazało się być zwykłym złudzeniem optycznym. Spotykał się z różnymi fanami, również niepełnosprawnymi. A przebywając na przykład w pobliżu osób z Zespołem Downa nie przystawał, nie chciał z nimi rozmawiać, może był tolerancyjny, ale zbyt długi czas w towarzystwie osób chorych skutkowała później dosyć poważnymi przemyśleniami na temat braku sprawiedliwości na świecie. Wolał tego unikać. A tutaj.. „Przyprowadziła mnie do tego miejsca, poznała ze swoją grupą, pokazała, ze każdy jest sobie równy. Jednak” – myślał, wpatrując się w Szatynkę, która rozmawiała z wychowawcą grupy.
- A-a pokażesz na-a-a-m jak gra-a-asz? – usłyszał uśmiechniętą dziewczynkę z dwoma kucykami. Z całej grupy to własnie ona-Dora tuliła go najmocniej – ja lubie grać na tym! – wskazała na czarne pianino, stojące w rogu Sali – a-a Simon gra na pe-e-e-rkusji, poka-aż mu! – podprowadziła blondyna w stronę instrumentu. Oddychając nieco szybciej, usiadł na stołku. Chwycił w dłoń pałeczki i ku uciesze grupy, zaprezentował typowy trick każdego, kto potrafi i kocha grę na perkusji. Po głośnych oklaskach, zastanowił się.. „co mogę zagrać, a co każdy rozpozna, jednak pokazując, że potrafię grać” – myślał.. Sekundę później wpadł na pomysł. Ostatni wdech…
Magggie, słuchając opowieści o poczynaniach swoich podopiecznych, zupełnie straciła kontakt z rzeczywistością. Dopiero pierwsze dźwięki, które rozpoznała niemalże natychmiast, sprowadziły ją na ziemię… Zaskoczona spojrzała w stronę uśmiechniętego Dominica, który jedną pałeczką wskazywał w jej stronę. Wraz z Ronem – wychowawca, podeszli nieco bliżej.
- Dobry jest – pochwalił nieco starszy mężczyzna, kiwając z uznaniem głową, by po chwili sam chwycić za gitarę i dołączyć.
Czarnooka, podążając za nie wiadomo, jakim impulsem, wzięła mikrofon i zaśpiewała jedną z najbardziej znanych, przynajmniej w tym ośrodku, piosenkę U2. „Where the streets have no name” – bo to o tą piosenkę chodziło, uchodziła tutaj, za swoisty hymn. Przynajmniej od czasu, kiedy, po wielu miesiącach starań, rozmów, próśb i jęków, budynek odwiedził cały zespół. A ten utwór wykonali, niemalże na „spontanie”. Nie proszeni przez nikogo.
Niezapomniane minuty. Uśmiechając się sam do siebie, do dzieciaków, do nieznajomego mężczyzny, który wcale nie był gorszy od Davida Evansa i do samej Maggie, która świetnie odnalazła się w roli głównego głosu, Dom po raz pierwszy od ponad tygodnia poczuł spokój, jak nigdy, w tym czasie. Zamknął oczy, po raz ostatni uderzył w talerze. Owacje, jakie usłyszał, zaraz po, były nieco głośniejsze, niż się spodziewał.. Otworzył oczy, widząc dwa razy, a może nawet trzy razy więcej osób w pomieszczeniu, niż było, zanim zaczał grać. Zaskoczony spojrzał na Maggie, która w tej chwili wydawała się mu jaśnieć. Błyszczeć. Lśnić.  Wyszedł zza instrumentu i ukłonił nisko, czując się tak jak zazwyczaj po koncercie – pełen pozytywnej i tylko pozytywnej energii.
Kolejne godziny spędził na dokładnym omówieniu swojego instrumentu. Na ten specyficzny wykład zeszły się wszystkie grupy z całego obiektu. Uzbrojony w mikrofon, zupełnie bez żadnego wcześniejszego przygotowania, improwizował, co rusz wrzucając, co bardziej śmieszne sytuacje z tras koncertowych. Błędy swoje, lub chłopaków. Po dwóch godzinach, które minęły, niczym mrugnięcie, z lekką chrypą, po raz ostatni ukłonił się, a brawa zalały salę. Głosy, śmiechy cichły, by po chwili zupełnie zniknąć. Został sam z Maggie, która stała oparta o ścianę.
- Gdzie wszyscy? – spytał
- Rozwaliłeś nam plan dnia, gwiazdo – poszli na obiad – zaśmiała się Brytyjka, przechylając nieco głowę – Pewnie też zgłodniałeś, chodź, odstąpie Ci swoją porcję budyniu – wyciągnęła w jego stronę dłoń.
- Ale najpierw musze Ci podziękować.. To było.. Te dzieciaki… Ta energia… Boze mój! Niesamowite – krzyknąl i w podskokach znalazł się naprzeciwko Szatynki, która wycierała oczy z łez śmiechu.
- Wesoły króliczek z Ciebie. Nareszcie – dodała, smiało patrząc w niebieskie tęczówki muzyka.
- Nooo… Jakieś leśne duchy mnie odmieniły – wyszczerzył się i pogładził dziewczynę po policzku.
- Lepiej niech tak zostanie, bo Cię nakarmie jabłkami i sfotografuje – zagroziła, dźgając mężczyznę w ramiona. – A dzięki Mattowi wiem co Ci się dzieje po jabłuszkach, więc uważaj!
- Obiecuje! – Usta Szatynki były tak blisko. Blondyn nie mógł oderwać od nich oczu, jednak nie nachylił się. Nie od razu. Dopiero po otrząśnięciu się i wypłynięciu z głębin wielkich oczu dziewczyny, pocałował.
Nikt im teraz nie przeszkodził, nikt nie wszedł, nie zawołał, nie piszczał na widok pająka, ani nie wchodził z hiobowymi wieściami.. Byli sami, Dominic wrócił, a Maggie po raz kolejny oddała pocałunek, przyciągając muzyka mocniej do siebie. Nawet zarost jej nie przeszkadzał…
Po dłuższej chwili oderwali się od siebie i zerkając, co rusz jedno na drugie, zmierzyli do stołówki. Trzymając się za ręce.

2 komentarze:

  1. Twoja fantyastyczność polega na tym, że ja widzę wszystkie te sceny, gesty, nawet jestem w stanie mimikę twarzy wyobrazić. Usłyszałam nawet perkusję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jak się człowiek tak stęskni za swoim opo, ze zaczyna o nim śnić, to takie są efekty! :P a wspominałam że co fajniejsze notencje są z dedykacją for you?:>

      Usuń